poniedziałek, 29 lipca 2013

W POLSCE BĘDZIE NAPRAWDĘ DOBRZE JUŻ ZA 10 LAT

W Polsce będzie się dobrze żyło już w roku 2023. Nasz kraj ma wtedy oferować podobny poziom życia co kraje Europy Zachodniej. Tak przynajmniej wynika z badań najwybitniejszej światowej instytucji zajmującej się prognozowaniem przyszłości - rosyjskiego INBADCZAM-u. 

W 2023 r. w Polsce szczęśliwi
będą nie tylko Hindusi
Wprawdzie naszemu krajowi wciąż będzie w tej dziedzinie nieco brakować do Szwecji, Szwajcarii czy Norwegii, ale w Polsce nie będzie się żyło gorzej niż w Grecji, Hiszpanii czy na Cyprze. Co więcej nad Wisłą będzie się żyło prawie równie dobrze jak we Włoszech, dla których prognozy INBADCZAM-u przewidują na 2023 r. 30-procentowe bezrobocie, totalny krach systemu emerytalnego, rządy mafii, bankructwo państwa i wojnę domową pomiędzy Północą i Południem. Sytuację w Polsce do tej w Italii w sposób istotny zbliży do siebie również to, że nasz ówczesny premier, wzorem Sergio Berlusconiego, będzie za dziesięć lat organizował imprezy bunga bunga. 
 Taką optymistyczną prognozę w słynnym Instytucie Badania Czarów i Magii (INBADCZAM) w Sołowcu sporządził zespół kierowany przez słynnych naukowców, uważanych za najwybitniejszych specjalistów w tej dziedzinie: prof. dr hab. czarnej i białej magii, Sabaotha Baalewicza Odyna i członka rosyjskiej Akademii Nauk, prof. magii szarej Ambrożego Wybiegałło. Badania zostały przeprowadzone przy wykorzystaniu kompleksowego systemu najnowocześniejszych i najskuteczniejszych metod przewidywania przyszłości, takich jak: onejromancja, bibliomancja, wróżenie z fusów, lotu ptaków, wnętrzności zabitego kamiennym nożem ofiarnego kurczęcia, szklanej kuli i oddechu smoka Honirycza, prognozowanie na podstawie rzucania pragermańskich kości z runami czy symulacje komputerowe. 
Badania rosyjskich naukowców potwierdzają w pełni wyliczenia przedstawione przez przewodniczącą polskiego Związku Zawodowego Cyganek Wróżących z Ręki, Irena Majewska. Gromadzi on największe krajowe autorytety w tej dziedzinie, nie tylko pochodzenia romskiego, bowiem antydyskryminacyjne regulacje Kodeksu Pracy otworzyły drogę do zawodu cyganki również przedstawicielkom innych narodowości. Według prognoz, przygotowanych wspólnym wysiłkiem przez członkinie związku, właśnie ok. 2023 r. naszemu krajowi zacznie się dziać naprawdę dobrze. Wtedy to Polska "(...) pozna przystojnego bruneta. Wysoki on będzie, piękny on będzie, bogaty on będzie. Pierścionek z diamentem da, obrączkę szczerozłotą założy, do ołtarza powiedzie, pieniędzy nie pożałuje, prezentami obsypie, szczęście przyniesie. I długo ona z nim będzie żyła, i szczęśliwie, i bogato". 
Najnowsze prognozy przedstawiają więc obraz przyszłości w o wiele bardziej pozytywnych barwach niż czyniły to poprzednie symulacje dziejów naszego kraju. W tych, przygotowywanych przez Nostradamusa, w Polsce miało stać się naprawdę dobrze, kiedy kaktus wyrośnie na ręce czarnego papieża, zaś słynne proroctwo Michaldy, królowej Saby, z roku 875 p.n.e. przewidywało poprawę sytuacji naszego kraju, dopiero gdy poniedziałek będzie zaczynał się w sobotę.

wtorek, 23 lipca 2013

24-LETNI DYREKTOR ZINFORMATYZUJE POLSKĘ

Rząd Donalda Tuska zdecydowanie stawia na młodzież. Po niedawnych rewelacjach "Rzeczpospolitej", która ujawniła, że ministrowi spraw wewnętrznych doradzają 23- i 21-latek, teraz okazało się, że pełniącym obowiązki dyrektora Departamentu Powszechnej Informatyzacji w Ministerstwie Informatyzacji i Cyfryzacji jest 24-latek, a jego zastępca ma tyle samo lat.
Urzędnicy ministerstwa już wiedzą: to jest myszka
Teraz mogą informatyzować cały kraj.
Obydwaj, podobnie jak w przypadku doradców ministra spraw wewnętrznych, mają niezbyt wielkie doświadczenie zawodowe w dziedzinie, którą się zajmują. 24-letni dyrektor w czerwcu ukończył marketing i zarządzanie na Akademii Biznesu i Psychologii w Mławie, a wcześniej zbierał jabłka w Wielkiej Brytanii, pracował w jednym z hipermarketów jako magazynier, był barmanem i selekcjonerem w klubie. Ma również, jak sam o sobie mówi, pewne doświadczenie w szołbiznesie - przez pewien czas sprzątał londyńskie kina. Natomiast jego zastępca jest absolwentem papiernictwa i poligrafii i - jak wspomina w swych CV, do którego dotarliśmy - pracował trochę w sklepie należącym do rodziców. 
Doświadczenie takie wydaje się dalece niewystarczające do pokierowania zatrudniającym kilkaset osób departamentem, zajmującym się oprócz działań na rzecz powszechnego dostępu do Internetu, również pomocą w tworzeniu e-urzędów i zapewnianiem ''szerokiego i transparentnego funkcjonowania rządu i innych instytucji publicznych'' w sieci. 
Jednak zdaniem rzecznika ministerstwa, Grzywomira Kościeja, takie decyzje personalne służą właśnie podniesieniu kompetencji fachowych wydziału. - Proces mianowania obu dyrektorów stanowi wynik starannej selekcji przeprowadzonej wśród pracowników merytorycznych departamentu. Jako jedyni spośród nich nie tylko potrafią się sprawnie posługiwać pocztą elektroniczną, ale także doskonale sobie radzą z portalami społecznościowymi, umieją wyszukać stronę przez Google, bez konieczności posiadania jej dokładnego adresu, przesyłać zdjęcia z telefonu na komputer, posługiwać się skanerem czy instalować i odinstalowywać programy. Ponadto potrafią bezbłędnie umieścić kabel internetowy w odpowiednim gnieździe komputera! A dyrektor w dodatku znakomicie posługuje się torrentami, zaś jego zastępca prowadzi pikantnego bloga, jako 15-letnia Kasia. Stąd, jak widać, na mianowanie nowego kierownictwa nie wpłynęło zupełnie - wbrew złośliwym doniesieniom niektórych mediów - bardzo aktywne udzielanie się obu w Młodych Demokratach - młodzieżówce PO, ani to, że ojciec jednego z nich siedział w szkolnej ławce z ministrem, ale ich wysoki poziom umiejętności zawodowych, zwłaszcza w porównaniu z innym pracownikami departamentu. Są też o wiele bardziej predestynowani do sprawowania swoich funkcji od niektórych poprzednich dyrektorów, kierujących powszechną informatyzacją społeczeństwa i władz państwowych, którzy nie potrafili samodzielnie włączyć komputera - stwierdził Kościej. 
- Obsadzenie kierownictwa młodymi fachowcami stanowi zresztą fragment szerszego programu podnoszenia kompetencyjności urzędników Departamentu Powszechnej Informatyzacji. W wyniku przeprowadzonych ostatnio szkoleń wszyscy nauczyli się w miarę sprawnie przesyłać i odbierać e-maile, wiedzą, co to jest strona i serwer. W kolejnym etapie planujemy przeszkolenie ich w podstawowym posługiwaniu się Twitterem, przynajmniej na tyle, by byli w stanie przeczytać wpisy ministra Sikorskiego - uśmiecha się rzecznik ministerstwa.

niedziela, 21 lipca 2013

ABP GŁÓDŹ PRZECIWKO PODWYŻSZANIU CEN ALKOHOLU

Arcybiskup Sławoj Leszek Głódź chce reklamować alkohol. Ma to być specjalnie przygotowany dla niego napój Aktimelek o zawartości alkoholu od 5 (Aktimelek Light) do 20% (Aktimelek Mocny).
- Bądźcie moimi Aktimelkami - czy tak niedługo z ekranu
będzie do nas mówił abp Głódź?
Dlatego też arcybiskup Głódź zdecydowanie sprzeciwił się sformułowaniu listu pasterskiego polskiego episkopatu, którego treść w sobotę ujawniła ''Gazeta Polska Codziennie''. Ma on zostać odczytany w parafiach w sierpniu, tradycyjnym miesiącu trzeźwości. Biskupi domagają się w nim całkowitego zakazu reklamy alkoholu oraz podniesienia jego cen, co ma w sposób wyraźny ograniczyć konsumpcję napojów wyskokowych. 
Przeciwko tym postulatom wystąpił arcybiskup gdański Sławoj Leszek Głódź. - Zakaz reklamy piwa i podobnych napojów, bo tylko takie można według polskiego prawa reklamować, nie wpłynie znacząco na zmniejszenie alkoholizmu i pijaństwa. Rozumiem, gdyby zakazywano promowania wódki... Podwyższenie cen alkoholu też da niewiele. Po prostu ci mocniej pijący będą zabierać więcej pieniędzy rodzinom, odejmować od ust chleb swoim dzieciom, żeby przeznaczyć go na alkohol. Skutkiem tego wzrośnie tylko skala biedy, a więcej dzieci będzie chodziło do szkoły bez śniadania. I nie jestem przeciwny - jak twierdzą różni bezbożnicy - podwyżkom cen ze względu na to, że sam dużo piję. Mnie tam na alkohol stać - wierni sporo rzucają na tacę. Zależy mi tylko na losie powierzonej mi trzody, zwłaszcza tych najmłodszych jagniąt, biednych, głodnych, zziębniętych, bez środków do życia, zabranych przez ojców alkoholików na drożejącą wódkę. A szkodliwość alkoholu można przecież przekuć na zbożny cel - stwierdził trójmiejski arcypasterz. 
Środkiem do tego ma być napój Aktimelek, przygotowany przez koncern Danone wspólnie z jedną z największych polskich firm piwowarskich. Stanowi on mieszankę piwa, spirytusu i napoju mlecznego Actimel i został oficjalnie zakwalifikowany jako piwo smakowe. W założeniu ma stanowić ''prawdziwie męską'' odpowiedź na ''kobiece'' piwa karmelowe, jabłkowe itp. Jego reklamowanie powierzono arcybiskupowi Głódziowi, który otrzymał też - jak dowiedziały się ''Medialne Fakty" - pewną sumę pieniędzy za użyczenie nazwy. Jak powiedział nam polski rzecznik koncernu Danone - wprawdzie nazwa Acitmel została przez nas oczywiście sądownie zastrzeżona, ale słowo ''Aktimelek" i to w sposób związany z alkoholem kojarzy się jednoznacznie z abp. Głódziem
Przypomnijmy, chodzi tu o ujawnione kilka miesięcy temu przez jednego z bliskich współpracowników arcybiskupa kulisy pijackich imprez z udziałem metropolity gdańskiego. Miał on budzić pijany w nocy swego kapelana i kazać mu grać na akordeonie do tańca. Zaś rano na kacu wzywał go do siebie, żądając "actimelka" i krzycząc: "Bądź moim actimelkiem!". 
- Napój będzie nie tylko smaczny, ale i zdrowy - zachwala zalety Aktimelka arcybiskup. - Obok alkoholu zawierać też będzie pożyteczne kultury bakterii. I od razu w zarodku będzie tłumił kaca, a więc będzie dla organizmu niemal ''bezbolesny'' - dodaje Głódź. - Wiem, że alkohol to moja słabość. Staram się z nią walczyć. Na razie zdecydowanie przegrywam, a symulacje strategiczne przygotowywane przez diecezjalny sztab generalny wróżą kolejne klęski, wręcz drugi Stalingrad. Ale cóż, każdy przecież ma jakieś drobne wady. Trzeba je obracać w zalety. A mój udział w reklamie przyniesie diecezji sporo pieniędzy, które przeznaczę na cele sakralne, a nie jak zarzucają mi różni szatano-komuniści, na budowę basenu na terenie  mojej rezydencji - powiedział nam abp Sławoj Leszek Głódź.

sobota, 20 lipca 2013

PALIKOT IDZIE W ŚLADY NAPOLEONA?

Wobec niemożliwości uzyskania trwałego porozumienia pomiędzy byłą opozycją antyislamską a Bractwem Muzułmańskim jedynym ratunkiem dla Egiptu jest objęcie rządów przez kogoś z zewnątrz. Tylko on mógłby pogodzić skłócone frakcje i zaprowadzić spokój w państwie - twierdzi jeden z przywódców umiarkowanej skrzydła egipskiego Bractwa Muzułmańskiego, Hassan Nasri. Jak nieoficjalnie dowiedziały się "Medialne Fakty'' jednym z kandydatów na stanowisko prezydenta Egiptu miałby być Janusz Palikot.
Największą wadą tego, że zostanę islamistą - mówi Palikot
- będzie konieczność rozstania z małpkami,
 fot. Mirosław Trembecki
 
Wobec spadku popularności Ruchu Palikota, widocznego niepowodzenia inicjatywy Europa+ oraz niewielkich nadziei na znalezienia się ponownie w parlamencie, Janusz Palikot szuka innych opcji. Jedną z nich - jak dowiedziały się nieoficjalnie ''Medialne Fakty'' - miałoby być właśnie objęcie przez niego rządów w Egipcie. W tym celu nawiązał nieoficjalne kontakty z oboma stronami sporu. Dobre stosunki z Bractwem Muzułmańskim ma zapewnić Anna Grodzka, która trafiła do haremu jednego z jego, pozostających na wolności, przywódców, szejka Masuda Al-Gina. Prawdopodobnie ona też stoi za przemytem broni, wykrytym wczoraj przez egipskich celników w transporcie wódki Gorzkiej Żołądkowej. Podejrzenia pograniczników wzbudziło to, iż odbiorcą transportu alkoholu jest radykalna organizacja islamska, która karze za jego spożywanie ciężką chłostą. Natomiast za stosunki z przywódcami organizacji antyislamistycznych ma odpowiadać Robert Biedroń
Podobno na decyzję Palikota udania się do Egiptu ogromny wpływ ma jego fascynacja Napoleonem (CZYTAJ TUTAJ), który w latach 1798-1799 próbował podbić Egipt. Jej wynikiem jest też obietnica - w razie powodzenia operacji - mianowania, na wzór marszałków napoleońskich, Grodzkiej i Biedronia na stopnie marszałków egipskich sił zbrojnych. By objąć władzę w Egipcie Janusz Palikot musiałby jednak przyjąć islam. Skoro jednak już raz zmienił się z absolwenta KUL-u i wydawcy prawicowo-katolickiego pisma "Ozon", w którym funkcję zastępcą redaktora naczelnego sprawował Tomasz Terlikowski, w czołowego antyklerykała, nie powinno mu to sprawić żadnych problemów. Jak donosi, chcące zachować anonimowość, źródło z najbliższego otoczenia Palikota, na propozycję przejścia na islam miał on odpowiedzieć: Mahometowi mówię zdecydowane nie... ma sprawy
Informacjom tym zaprzecza rzecznik Ruchu Palikota, Andrzej Rozenek. - Doniesienia prasowe, że chcemy podbić Egipt są całkowicie wyssane z palca. Możemy co najwyżej zorganizować na to państwo najazd turystów - uśmiecha się rzecznik. Bagatelizuje także głośną sprawę zatrzymania na lotnisku w Kairze 40 członków Ruchu Palikota, wśród których znaleźli się znani najemnicy: Oscar de Soto, podejrzewany o zorganizowanie zamachów stanu w Czadzie, Kongu i Republice Środkowej Afryki, Jewgienij Nurow, znany jako Szakal z Grozna i Salim Hadżibajowicz, jeden z dowódców bośniackich "szwadronów śmierci" w czasie wojny w Jugosławii. - No cóż przyjmujemy do Ruchu wszystkich chętnych, którzy chcą zmieniać Polskę. Ci panowie zgłosili się do nas sami. Legitymowali się zresztą polskim dokumentami. Skąd mogliśmy wiedzieć, iż każdy z nich posiada po kilkanaście paszportów. Może powinniśmy nieco zaostrzyć kryteria członkostwa, żeby na przyszłość uniknąć takich sytuacji. A zresztą pojechali oni zapewne do Egiptu po prostu turystycznie. Sam się tam wybieram, trafiła mi się niezwykła promocja - nie dość, że nie będę musiał za nic płacić, to jeszcze dostanę za wyjazd pieniądze. - A przepraszam można wiedzieć, w jakim biurze podróży można dostać tak korzystną ofertę. - Psy Wojny Company czy jakoś tak... Dokładnej nazwy nie pamiętam - powiedział Rozenek.

piątek, 19 lipca 2013

GRAŚ: ATAK JAJKIEM NA PREZYDENTA TO DRUGI SMOLEŃSK

Rzeczywiście to był zamach. Do drugiego Smoleńska był tylko mały krok. Niewiele brakowało, by Polska w ciągu kilku lat straciła drugiego prezydenta - na wczorajszej konferencji prasowej stwierdził rzecznik rządu, Paweł Graś. - ''Jajcarski'' z pozoru atak o mało nie skończył się śmiercią Bronisława Komorowskiego.



Bronisław Komorowski tuż po nieudanym zamachu
Rzecznik rządu potwierdził rewelacje prasowe na temat niezwykle silnego uczulenia Bronisława Komorowskiego na surowe jajka. Jak podał ''Fakt" obecny prezydent kilkakrotnie przebywał na szpitalnej intensywnej terapii z powodu kontaktu z surowym jajkiem. Raz, w latach 90. XX w., miało się to zakończyć nawet śmiercią kliniczną i kilkudniową śpiączką. A kilka lat temu życie Komorowskiemu uratował wierny pies myśliwski. Podczas polowania polska głowa państwa nadepnęła na gniazdo kuropatw. W wyniku kontaktu niewielkiej ilości surowych jajek ze skórą prezydent stracił przytomność i ocalał tylko dzięki swemu dzielnemu psu gończemu, który na własnych plecach przeniósł go kilka kilometrów do najbliższej przychodni zdrowia.

piątek, 12 lipca 2013

KORWIN-MIKKE WRÓCIŁ NA ZIEMIĘ

Janusz Korwin-Mikke (na zdj.) wrócił z Kosmosu na Ziemię - podała dziś agencja Reuters.

Z informacji wynika, że o godz. 11.00 statek z Korwinem na pokładzie wylądował na przylądku Canaveral. Przypomnijmy, że były szef własnej Platformy wyleciał w Kosmos dzięki czynnej pomocy polskich socjalistów i Unii Europejskiej (CZYTAJ TUTAJ). Jak twierdzi, w Kosmosie zajmował się przede wszystkim dawaniem popularnych wykładów, na które ponoć tłumy kosmitów waliły drzwiami i oknami. Wrócił  bogatszy nie tylko o doświadczenia. Wykłady były - według słów Korwina-Mikke - świetnie opłacane. Nie chciał wprawdzie podać dokładnej sumy, stwierdził tylko, że dostawał za każdy z nich 10 razy więcej niż Lech Wałęsa za całą serię odczytów. Oprócz tego miał doradzać jednemu z kosmicznych władców, pomagając mu w stłumieniu buntu poddanych. - Szykowała się druga Rewolucja Francuska, ale wystarczyło parę salw z armat i trochę prądu w jądra i po kosmicznych socjalbandytach nie zostało nawet śladu - chwalił się tuż po opuszczeniu statku kosmicznego Korwin-Mikke. Jednocześnie zaprzeczył "obrzydliwym lewackim kalumniom", jakoby w Kosmosie miał w rzeczywistości dorabiać, pracując na zmywaku.

środa, 10 lipca 2013

ANTYISLAMIŚCI PRZECIWKO KEBABOM I JANOWICZOWI

Cieszymy się, że Jerzy Janowicz nie wygrał Wimbledonu - oświadczył wczoraj prezes stowarzyszenia ''Nie dla islamizacji Polski", Andrzej Niedziałek. - Istnieje bowiem pewne prawdopodobieństwo, że mogło by to oznaczać otwarcie Polski na wpływy islamu.
Do tego plakatu ma niedługo dołączyć drugi z hasłem:
Janowiczowi kibicujesz, islamistów promujesz
Stwierdzenie to stanowi odpowiedź na wyznanie Janowicza, który przyznał się, że w młodości otrzymał od arabskich szejków propozycję ogromnego wsparcia finansowego, pod warunkiem przyjęcia obywatelstwa Kataru i przejścia na islam. - Wprawdzie, a przynajmniej sam tak twierdzi, odrzucił tę propozycję, jednak liczy się sam fakt jej złożenia - mówi Niedziałek. - Ja też wiele lat grałem w tenisa, a takiej propozycji nie dostałem. Znaczy to, że Janowicz musiał być wyjątkowo podatny na islamistyczną propagandę. No i ktoś mu tę karierę jednak sfinansował. W to, że jego rodzice sprzedali w tym celu sieć sklepów sportowych, bo taka jest wersja oficjalna, nigdy nie uwierzę, bo przecież żaden normalny człowiek by tego nie zrobił. Może więc w rzeczywistości zdradził chrześcijaństwo za 30 srebrników i teraz tylko czeka na prawdziwe sukcesy, aby się ujawnić i pokazać, jaki to Allah jest wielki. W każdym bądź razie wszystkim, którym zależy, żeby Polska niedługo nie stała się kolejną Arabią Saudyjską, póki co odradzam kibicowanie Janowiczowi. Przynajmniej dopóki jego katarskie powiązania nie zostaną dokładnie zbadane przez niezależnych ekspertów - dodaje Niedziałek. 
Stowarzyszenie ''Nie dla islamizacji Polski'' stało się znane dzięki serii pikiet pod barami serwującymi m.in. kebaby, odbywających się pod hasłem "Jedząc kebaba, osiedlasz Araba''. Głośny na całą Polskę stał się incydent w Suwałkach, podczas którego doszło do bójki pomiędzy pikietującymi a miejscowymi skinheadami. Okazało się bowiem, że współwłaścicielem baru szybkiej obsługi, do którego wstęp blokowali antyislamiści, jest jeden z tamtejszych przywódców Ruchu Narodowego. Jednak członkowie stowarzyszenia zapowiadają, iż nie zaprzestaną walki z , jak to określają, ''kulinarną islamizacją'' naszego kraju. - Wciąż będziemy walczyć z islamistyczną inwazją kebaba, niszczącą niepowtarzalną polską tożsamość. Dla jej zachowania ważne jest, aby ''szybkie'' jedzenie kojarzyło się tylko z hamburgerem i hot dogiem - mówi Niedziałek. 
 Zaś przedstawiciel mniej radykalnego skrzydła stowarzyszenia, Gniewosz Prawdziwek, stwierdza, że jego celem jest walka przede wszystkim z "islamizacją językową". - Należy się przede wszystkim zająć tym, aby wszystkie kebaby zmienić w gyrosy. Obydwie potrawy niczym się nie różnią, przynajmniej w polskim wydaniu, a jedna ma charakter skrajnie islamistyczny, druga zaś wywodzi się z kolebki kultury europejskiej, chrześcijańskiej Grecji. Stąd też, nawet jeśli smakują tak samo, ich jedzenie ma kompletnie odmienne znaczenie ideologiczne. Apelujemy do wszystkich prawdziwych Polaków, którzy stanowią przecież ponad 80% właścicieli barów i budek, mających w swojej ofercie kebaby, aby zmienili ich nazwę na gyros. W ten sposób przyczynicie się do ocalenia Europy przed wprowadzeniem szariatu, a Polska jak dawniej pod Wiedniem znów własną piersią stanie na barykadzie pierwszej linii walki z zalewem islamu. W przypadku sprzedawania tylko gyrosów jesteśmy w stanie w ostateczności nawet jakoś tam tolerować kebaby, prowadzone przez przybyszów z takich umiarkowanych krajów islamskich: jak Armenia czy Gruzja - powiedział ''Medialnym Faktom'' Prawdziwek.

piątek, 5 lipca 2013

FIFA: REWOLUCYJNE ZMIANY ZASAD GRY W PIŁKĘ


Międzynarodowa Federacja Piłki Nożnej (FIFA) wprowadza rewolucyjne zmiany w zasadach gry w piłkę kopaną. Od września mecze będą się toczyć co najmniej 90 minut, ale koniecznie do remisu między drużynami.

Zmiany mają dotyczyć zarówno dotychczasowych rozgrywek ligowych, jak i meczów reprezentacji
Równość nie będzie już zarezerwowana tylko dla sportów
wodnych
narodowych. Oznacza to, że wszelkie podziały na ligi piłkarskie zostaną zlikwidowane. Drużyny zrzeszone w narodowych związkach piłki nożnej będą grały wspólnie, bez względu na dotychczasową pozycję w tabelach, w ramach losowania. To samo tyczy się rozgrywek reprezentacji, w tym mistrzostw kontynentalnych oraz mundialu.

Podstawowa zmiana jest prosta. Mecze będą trwały co najmniej 90 minut. Jeśli podczas końcowego gwizdka wynik będzie inny niż remisowy, arbiter przedłuży spotkanie o tyle czasu, ile będzie potrzebne którejś z drużyn do wyrównania. Według przedstawicieli FIFA ma to zapobiec rozróbom pseudokibiców oraz uniezależnić piłkę od wpływów wielkiego kapitału. - Chcemy wrócić do korzeni tego przepięknego sportu, jakimi są rywalizacja fair play oraz zwykła zabawa - mówił na konferencji w Sao Paulo przewodniczący FIFA Sepp Blatter. Zmiany będą obowiązujące dla wszystkich narodowych związków piłki nożnej i wszystkich drużyn zawodowych.

Niewątpliwie najbardziej na decyzji federacji piłkarskiej skorzysta polski futbol. Zbigniew Boniek, prezes PZPN, ocenia, że zmiany zlikwidują wreszcie przemoc stadionową, uliczne burdy pseudokibiców przed i po meczach, a nawet zażegnają konflikty międzynarodowe. W świecie piłkarskim do dziś żywa jest pamięć o tzw. wojnie futbolowej z 1969 r., kiedy po przegranym przez Honduras meczu eliminacyjnym z Salwadorem wybuchł konflikt zbrojny między tymi państwami. Jak pamiętamy, podobnie napięta sytuacja miała miejsce podczas meczu Polska-Rosja na ubiegłorocznych Mistrzostwach Europy.

A jak rewolucję piłkarską oceniają nasi kibice? Dla "Medialnych Faktów" komentuje Kazimierz Polepa, pierwszy baryton szalikowców w Chórze Legionistów CWKS: - Skoro nie wiadomo już będzie kogo i za co bić, bo przecież będą same remisy, prawdopodobnie skupimy się na tradycyjnym niszczeniu i paleniu własności publicznej, w sumie to wrogiej kibicom obu drużyn oraz na biciu sędziego i rodzin z dziećmi, które tak są potrzebne na meczach, jak kwiatek w piździe. Przepraszam, u kożucha. Jeśli to też okaże się niezgodne z nowymi przepisami, wrócimy pewnie do przedwojennej tradycji bicia Żyda. Odkąd prokuratura zalegalizowała swastykę jako symbol szczęśliwych Hindusów, to liczymy, że do tej tradycyjnej formy spędzania czasu przez mieszkańców Indii też nikt się nie będzie przyczepiać.


Ze zmian bardzo ucieszyli się działacze Ruchu Palikota. Robert Biedroń, Anna Grodzka i Ryszard Kalisz we wspólnym oświadczeniu wyrazili nadzieję, że piłkarze, którzy będą musieli gryźć trawę nawet przez trzy godziny w pogoni za remisem, będą jeszcze piękniej zbudowani i silni.

środa, 3 lipca 2013

ŻONA PUTINA CHCE POŁOWY KREMLA

Sensacyjne informacje na temat rozwodu państwa Putinów. Ludmiła Putin zażądała połowy należącego do męża majątku. W tym też jednej drugiej dotychczasowego miejsca zamieszkania rosyjskiej pary prezydenckiej - Kremla.
Połowa tej posesji już niedługo będzie należała do żony Putina
Ten zabytkowy kompleks kilku cerkwi i pałaców, wpisany na na listę światowego dziedzictwa UNESCO - dawna siedziba rosyjskich carów i I sekretarzy partii komunistycznej - jest siedzibą Władymira Putina od początku 2000 roku. Nawet, kiedy prezydentem był Dymitrij Miedwiediew, obecny rosyjski przywódca wciąż rezydował na Kremlu. - Wiem, że niektórym może się to wydać dziwne, ale to normalne, że małżonkowie dzielą się po połowie mieszkaniem, w posiadanie którego weszli, kiedy byli razem. Władimir zdobył Kreml w wieczyste władanie, podczas gdy byliśmy mężem i żoną, więc to naturalne, że połowa należy do mnie - mówi małżonka rosyjskiego prezydenta. 
 Jednocześnie, jak informuje moskiewska "Prawda", Ludmiła Putin dość mocno ograniczyła swoje pierwotne żądania rozwodowe. Na początku miała domagać się połowy, należącej do męża, Rosji. Później jednak ograniczyła swoje oczekiwania do 10% kraju. - Nie jestem politykiem, więc zajmowanie się tak dużą częścią, tak ogromnego państwa stanowiłoby dla mnie pewien problem - mówi Putinowa. Częściowo zapewne na zmniejszenie żądań w tej kwestii wpływ miały niedawno ujawnione przez WikiLeaks dane na temat rzeczywistej struktury własnościowej Rosji. Okazało się, że Putin posiada zaledwie 56% państwa, 15% procent należy do Dymitrija Miedwiediewa, reszta do mniejszych akcjonariuszy. Stąd też Ludmiła jeszcze Putin nie chce zapewne angażować się zbyt mocno w ''przepychanki'' o kontrolę nad Rosja S.A. Jednak oddanie takiej ilości akcji Rosji przez Putina żonie oznaczałoby, że nie mógłby on już samodzielnie podejmować decyzji państwowych i musiałby za każdym razem zwracać się o ich akceptację do innych współwłaścicieli. 
Jak nieoficjalnie dowiedziały się ''Medialne Fakty", Ludmiła Putin domagała się początkowo również jednej drugiej legendarnej rosyjskiej stacji kosmicznej Mir. Jednak, kiedy okazało się, że została ona zniszczona w 2000 r., zadeklarowała, że zadowoli się połową rosyjskich satelitów szpiegowskich.