wtorek, 24 grudnia 2013

PAPIEŻ ZLIKWIDOWAŁ KOŚCIÓŁ RZYMSKI

W homilii podczas tradycyjnej mszy pasterskiej na placu św. Piotra w Rzymie papież Franciszek zapowiedział, że z Nowym Rokiem przestanie istnieć Kościół rzymskokatolicki. Od 1 stycznia przyszłego roku Ojciec Święty będzie pełnił funkcję kustosza Muzeum Humanizmu, w które przekształci się Watykan.


Wkrótce już "kolejny były papież" okadził Dzieciątko Jezus
- Na mocy słów naszego założyciela i patrona, Jezusa Chrystusa: "cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie", rozwiązuję Kościół powszechny z dniem 1 stycznia 2014 r. - poinformował za pośrednictwem ziemskich mediów miliard katolików na całym świecie biskup Rzymu.
- Kółko rybackie, które 2000 lat temu założył wspaniały rewolucjonista, Jezus z Nazaretu, przez setki dekad zamieniło się w machinę opresji i wyzysku. Nie tego chciał nasz nauczyciel. Dlatego też, jako jego namiestnik, następca i zastępca na Ziemi, postanowiłem zlikwidować wszelkie struktury kościelne, a majątek należący do biskupów i zgromadzeń kościelnych rozdać ubogim na całym świecie, ze szczególnym uwzględnieniem klas uciskanych - obwieścił na pasterce w Watykanie Franciszek.

niedziela, 24 listopada 2013

KULCZYK ROZBIJAŁ SZYBY WIAT PRZYSTANKOWYCH


Jan Kulczyk (63 lata) został zatrzymany przez policję. Postawiono mu zarzut uszkodzenia kilkuset wiat przystankowych na terenie całej Polski.
  Sprawa jest rozwojowa - informuje prokuratura.


Od pewnego czasu mieszkańcy polskich miast borykali się z plagą wybitych szyb przystankowych. Sprawcy zazwyczaj pozostawali nieuchwytni. Ale tylko do ostatniej soboty, kiedy to grupa szturmowa Biura Operacji Antyterrorystycznych dokonała zatrzymania Jana K., znanego  jako ''Kulczyk''.  Zatrzymany nie był zaskoczony. Mówił, że spodziewał się tego od pewnego czasu.
Kilkuletnie dochodzenie w sprawie zniszczeń mienia publicznego tkwiło w martwym punkcie.  Punktem zwrotnym okazało się zatrzymanie 17-letniego Jacka B., mieszkańca Pragi Północ.  – Podejrzany stał na przystanku. Ubrany był na sportowo. Jedna szyba w wiacie była już zniszczona tydzień temu, a jego wyraz twarzy sugerował, że może on chcieć zniszczyć pozostałe. Policjanci wydziału prewencji ruszyli do akcji. Brawurowa akcja 10 funkcjonariuszy zakończyła się sukcesem. Jacek B. został zatrzymany – wspomina rzecznik prasowy komendanta głównego policji, inspektor dr Mariusz Sokołowski. Niestety tym razem podejrzany nie przyznał się do winy. Ponadto przez 3 lata, aż do dnia poprzedzającego zatrzymanie znajdował się w śpiączce, po tym jak na jednym z przesłuchań zdecydował się kilkadziesiąt razy uderzyć głową w pięść przesłuchującego go funkcjonariusza. Jednak tym razem otworzył on  policjantom oczy na całą sprawę. – Początkowo milczał. Ale po tym jak go skatowaliśmy, przepraszam przesłuchaliśmy, zaczął mówić. Krzyczał, że nie jest idiotą, żeby rozbijać szybę i później moknąć w deszczu, bedąc jednocześnie wystawionym na działanie wiatru. Według jego słów nie mógł tego zrobić nikt biedny, bo biedni jeżdżą komunikacją miejską i nie strzelaliby sobie sami w stopę. Wspomniał też, że jego wyraz twarzy wynikał właśnie z faktu wybicia przez kogoś szyby na przystanku. – kontynuuje rzecznik. Jackowi B. postawiono zarzut nielegalnego posiadania broni i podjęto czynności wyjaśniające, kto komu miał strzelać w stopę. Następne 3 miesiące spędzi więc w areszcie śledczym.

Jednak jeden z funkcjonariuszy zdecydował się - w oparciu o zeznania Jacka B. - zastanowić nad sprawią wiat raz jeszcze. Na wyniki nie trzeba było długo czekać. Rozpoczęto obserwację najbogatszego człowieka w Polsce. Jeszcze tego samego wieczora zaobserwowano go, gdy niszczył przystanek nieopodal szkoły na warszawskiej Pradze. Zdecydowano się nie reagować i wezwać posiłki z BOA. „Nareszcie” powiedział, funkcjonariuszom Kulczyk tuż po zatrzymaniu. – J... biedę! Nienawidzę biednych. Chcę dla nich jak najgorzej, jednak moje pomysły ekonomiczne i wspieranie policji (Jan Kulczyk jako przedstawiciel firmy Volkswagen zaopatrywał policję i UOP w samochody) okazywały się niewystarczające. Postanowiłem przejść do akcji bezpośredniej. Wiedziałem, że represje i tak dotkną najuboższych. Łącznie zniszczyłem kilkaset przystanków żeby biedacy i ich dzieci mokli lub marźli na mrozie. Tak ich nienawidziłem. – opowiada "Medialnym Faktom" zatrzymany. Kulczyk został przez funkcjonariuszy pouczony i zwolniony do domu jeszcze tego samego dnia.



środa, 30 października 2013

MACIEREWICZ: TO JA SPOWODOWAŁEM ZAMACH W SMOLEŃSKU

Dlaczego Antoni Macierewicz przeprowadził zamach w Smoleńsku? Jak pomagał talibom? Czy ''noc teczek'' mogła się przekształcić w ''noc długich noży''? Kto powinien nosić trampki z wizerunkiem Macierewicza? To wszystko tylko w tym wstrząsającym wywiadzie.
Macierewicz znajdzie się już niedługo punkowych koszulkach?
''Medialne Fakty'' - Mówił pan przed wywiadem, że celem pańskiego życia jest zniszczenie państwa. 
Antoni Macierewicz - Tak chcę je za wszelką cenę zdeptać, zmiażdżyć, zmieść z powierzchni ziemi.
- Każde państwo czy tylko Polskę? 
- Każde, ale na początek może być i Polska (śmiech).
- I temu celowi miał służyć zamach w Smoleńsku?
- A co. Czy mogło wyjść lepiej. Połowa Polaków nie ufa drugiej połowie. Mnożą się podejrzenia, ludzie gotowi są sobie skoczyć do gardeł. Ale, co najważniejsze, instytucje państwowe tracą wiarygodność, społeczeństwo jest gotowe uwierzyć nawet w najdurniejsze spiski. To idealna atmosfera.
- Do czego? 
- Do rewolucji!
- A pan te podejrzenia wciąż potęguje. 
- I śmieję się w kułak, bo sam wiem najlepiej, że teoria o zamachu nie jest wcale teorią, tylko prawdą.
- Bo to pan był jego autorem? 
- Oczywiście.
- No dobrze, to niech pan powie, w jaki sposób bomba znalazła się w samolocie. 
- Nie bomba, ale bomby. Jedną wniósł sam Lech Kaczyński. Dałem mu osobiście paczkę. Miał w niej być kryształ na prezent dla Putina. Specjalnie kazałem mu obchodzić się z tym ostrożnie, bo to łatwo tłukące, żeby tego cholerstwa nie otwierał. Drugą bombę wniósł Przemysław Gosiewski. Miał chłopina kłopoty z alimentami, to sobie dorabiał. Myślał, że wiezie polskie mięso na handel do Rosji. I zyskownie, i patriotycznie. A najlepsze, że wiózł ze sobą parę kilo parówek, więc pękające parówki to wcale nie kompletny kretynizm, tylko prawdziwy eksperyment naukowy.(śmiech).
- Sam pan zrobił te bomby? Bo nie chce mi się jakoś wierzyć, żeby poważny, powiedzmy, poseł i minister łączył czerwone i czarne kabelki. 
- Oczywiście, że nie. Pomagali mi niemieccy towarzysze. To ludzie jeszcze z Frakcji Czerwonej Armii (niemiecka lewacka organizacja terrorystyczna - przyp. red.). Jeden z nich znał osobiście Andreasa Baadera i Ulrike Meinhoff. W robieniu bomb szkoliła ich Stasi i Palestyńczycy. Oni też załatwili materiał wybuchowy. Początkowo chcieli wysadzać McDonaldy, ale ich przekonałem, że więcej korzyści dla światowej rewolucji proletariackiej będzie jednak z wysadzenia prezydenckiego Tupolewa. No i miałem oczywiście do pomocy polskich ekspertów, samych rewolucjonistów, niektórych szkolonych jeszcze przez KGB, tych samych którzy teraz ''wyjaśniają'' tajemnicę smoleńską w moim zespole.
- Skoro są prawdziwymi ekspertami, to dlaczego udają totalnych idiotów? Czy to element zamierzonej gry.
- Oni są ekspertami od wysadzanie, a nie od badania (śmiech). A poza tym w życiu trzeba się dobrze bawić. Rewolucję robi się też śmiechem, nie tylko kałachem i bombą. Największe jaja były jak podczas konferencji prasowej Rońda zaczął dzwonić na Skype'a do Biniendy, podszywając się za Putina. Myślałem, że cała komisja zdechnie ze śmiechu.
- A dlaczego pomagali panu niemieccy lewaccy terroryści? 
- Przecież walczymy o to samo - o zniszczenie burżuazyjnego, kapitalistycznego państwa totalnego wyzysku.
- Niszczył pan to państwo będąc likwidatorem Wojskowych Służb Informacyjnych? 
- Pewnie. Rozwalając WSI, w dodatku w samym środku wojny, miałem tyle zabawy, co nigdy w życiu. A ponadto tylko w ten sposób mogłem pomóc ludowi Afganistanu i Iraku w ich heroicznej walce ze światowym imperializmem. (...)
- Czyli widzę, że założenia trzecioświatowego maoizmu też są panu bliskie. Może porozmawialibyśmy w takim razie nieco szerzej o pana, że tak się wyrażę, podłożu ideowym. Jest pan, jak sam niedawno mówił, skrajnym lewakiem, anarchistą nie wahającym się przed użyciem materiału wybuchowego czy kuli? 
- Lewakiem byłem odkąd pamiętam. Już w szkole moją ulubioną zabawą była walka klas. Najpierw byłem trockistą, później anarcho-komunistą. Zaczytywałem się w Bakuninie, Kropotkinie, Lukácsu, Róży Luksemburg. Miałem potłumaczone z niemieckiego wszystkie artykuły Ulrike Meinhoff. I cały czas chciałem uderzać w zastaną rzeczywistość, walić łbem w tych, co poniewierali zwykłego człowieka.
- No to okres PRL trochę panu jako lewicowcowi sprzyjał.
- PRL i lewica, pan sobie chyba żarty jakieś stroi. Byłoby to naprawdę śmieszne, gdyby nie było jednocześnie smutne jak smoleńska brzoza (śmiech). Realny socjalizm miał niewiele wspólnego z prawdziwą lewicą. To były rządy starych durniów, którzy wleźli na stołek, podkładając świnie jeden drugiemu i jedyne, o co się martwili, to jak z niego nie zlecieć. PRL to była zdrada socjalizmu. Zwykli robotnicy nie mieli nic do powiedzenia w fabrykach, każda niestandardowa myśl była tłumiona. A każdego, kto się wychylił, od razu pałą. I następowała taka wtórna alienacja zwykłego człowieka - niby wszystko było jego, ale on tego zupełnie nie czuł (...).
- Twierdzi pan, że był pan zawsze socjalistą, a jest pan przecież od wielu lat ikoną ruchu narodowo-katolickiego. Pewnie nie tylko dla mnie, coś tu bardzo mocno nie gra. 
- Wie pan, pierwsza Solidarność przyciągnęła mnie jakąś taką swoją chęcią powrotu do tego czystego, "ewangelicznego" (śmiech) socjalizmu. Ale nagle wszystko to zaczęło się robić strasznie świętobliwe. Matka Boska w klapie, Jan Paweł na okapie. No i zrozumiałem, że z tym swoim lewactwem niewiele ugram. Zamiast tego postanowiłem zostać drugim Konradem Wallenrodem. (...) Liczyłem, że a nuż ''Solidarność'' przejmie władzę i będę mógł wskoczyć na górę i rozpieprzyć system. Bo w tamtym oficjalnym systemie w latach 80. nie miałem już czego szukać. I odwaliłem swoje nawrócenie Szawła, z trockizmu, z którego wszyscy znali mnie w KOR-ze (Komitet Obrony Robotników - przyp. red.), na przykładnego prawicowca. Później było mi już trudno ściągnąć ten moherowy beret z głowy. Z drugiej strony taki kamuflaż był niezwykle wygodny. Jako prawicowiec mogłem robić mnóstwo dziwnych rzeczy i nikt mnie o nic nie podejrzewał. Wiadomo, że każdy prawak to oszołom i różne idiotyzmy z definicji wyczynia (śmiech). (...)
- A jak było naprawdę z ''nocą teczek''? Wtedy gdy upadł rząd Olszewskiego, w którym pan był ministrem spraw wewnętrznych. Pan zapowiedział ogłoszenie listy agentów SB, z grona czołowych polskich polityków, na czele z ówczesnym prezydentem Lechem Wałęsą. I wtedy rozpętała się burza, zakończona odwołaniem przez Sejm Olszewskiego i pana razem z nim. Co pan chciał wtedy osiągnąć? Miał być zamach stanu, jak mówią niektórzy, czy to była tylko próba wysadzenia Wałęsy z siodła? 
- To był absolutny majstersztyk, niestety tylko w planach. No i jak to zwykle bywa w takich razach, coś tam pieprznęło i cały z takim trudem przygotowany plan można było w psu w dupę... Zabrakło nam pewnie doświadczenia, ale to nie Afryka albo Ameryka Południowa, żeby mieć wprawę w robieniu puczów, zamachów stanu (śmiech).
 - Panie ministrze, może więcej konkretów... 
- Proszę tylko bez ministrowania. (...) Plan był taki: wchodzę na mównicę, jadę po wszystkich, że agenci, robi się zamieszanie i wtedy wkracza wojsko. Bo mi wtedy jako ministrowi spraw wewnętrznych podlegało trochę wojska, czyli Nadwiślańskie Jednostki Wojskowe i sporo tego stało blisko Warszawy. Poza tym mieliśmy ugadanych paru generałów i normalna armia by przynajmniej nie przeszkadzała.
- Wchodzi wojsko i co... 
- Wszystkich pod ścianę! Najpierw Wałęsa, później Kwaśniewski, Tusk, Pawlak, Mazowiecki, Geremek, wszyscy... Była taka grupa niewielka przygotowana, trochę niedoszłych terrorystów, trochę takich zakapiorów po różnych Legiach Cudzoziemskich czy ciężkich odsiadkach. Chłopaki by się nie zawahali, kula w łeb i do dołu. No i po całej, pożal się Marksie, polskiej klasie politycznej. Co ciekawe, na liście do rozwałki byli też bracia Kaczyńscy. Oni niby byli z nami, popierali rząd Olszewskiego, ale coś tam zawsze kombinowali za plecami, zwłaszcza Jarek. A jak poszedł przeciek, że coś się może dziać, wtedy się dopiero zaczęło. Jarek dostał białej gorączki, biegał na tych swoich krótkich nóżkach i bełkotał coś, że jak wjadą czołgi, to ludzie wyjdą na ulicę, a on nie chce w Warszawie drugiego Budapesztu. (Aluzja do krwawego stłumienia przez radzieckie czołgi powstania węgierskiego w 1956 r. - przypomnienie redakcji). No i przekonałem Olszewskiego, żeby ich wpisać na taką "listę rezerwową". Tam byli tacy, co do których nie byliśmy pewni czy ich rozstrzelać, czy tylko zrobić im parę ''ścieżek zdrowia'' na Rakowieckiej, a później na reedukację. No i wtedy Lech jednak uniknął czapy (kary śmierci - przypomnienie redakcji), ale co się odwlecze, to nie uciecze (śmiech).
- A co na to Olszewski... 
- Pracowałem nad nim ostro od samego początku kadencji. Olszewski jest nieźle walnięty. To regularny paranoik, wszędzie widzi spiski, gość prosto do psychiatryka. Był przekonany, że za każdym rogiem czają się komunistyczni agenci. W co większe donice zaglądał nawet czy nie ukryli się w nich esbecy (śmiech). Przekonałem go, że wszystko to dla dobra Polski. A później byśmy się spokojnie pozbyli Olszewskiego. Państwo powoli by się rozmontowywało, kapitalistów zesłało na Pustynię Błędowską, żeby liczyli ziarnka piasku, a fabryki oddało robotnikom, ale tak naprawdę, nie jak za PRL-u, kiedy różni aparatczycy i ''zawodowi dyrektorzy'' trzymali na nich łapę.
 - No i co się stało. 
- Wszystko się ni z tego ni z owego w ch... posypało. Rozkazy poszły, ale wykonawcy się spietrali i nic nie zrobili. Jak dzwoniliśmy do Nadwiślańskich to odpowiadali, że jadą, a w tym czasie stali pod bronią i czekali, co będzie. Olszewski też w ostatniej chwili nie wytrzymał i zaczął wszystkim mówić, żeby jeszcze poczekać, bo może wszystko da się wygrać bez rozlewu krwi. A jak ten baran czekał, to tamci się zebrali i nas elegancko wykolegowali. Rano premierem był już Pawlak, a my mogliśmy rozkazywać chyba tylko plastikowym żołnierzykom. (...)
- Dlaczego pan się ujawnił właśnie teraz, kiedy jest pan znowu na szczycie, po tylu latach ukrywania? 
- Nie może pan sobie nawet wyobrazić, jakie takie ukrywanie, ciągle krycie własnych myśli, jest wyczerpujące. Ostatnio kłamstwo zaczęło mi się mieszać z rzeczywistością. I coraz częściej zaczynam się budzić, sądząc, że naprawdę jestem pierwszym śledczym RP, niestrudzenie poszukującym prawdy na temat Smoleńska. I czasami naprawdę zaczynam wierzyć w głupoty, które wygaduję. No i stwierdziłem, że tylko wyznanie prawdy może mnie uratować przez wariatkowem. A ''Medialne Fakty'' są jedynym medium w Polsce, piszącym prawdę. No może kiedyś robiła to też ''Mać Pariadka''. Poza tym mam już swoje lata i nie chcę zostać zapamiętany jako totalny dziwoląg. Może trochę marzy mi się zostanie drugim Che Guevarą (śmiech). A przecież ten dokonał tylko tyle, że dał się zabić jak frajer w jakiejś zadupiastej Boliwii. Zobaczyć trampki z Antonim Macierewiczem na nogach jakiegoś punka, to byłoby całkiem niezłe zakończenie kariery (śmiech). Już wkrótce w ''Medialnych Faktach'' reszta wywiadu, z której dowiemy się: dlaczego Antonii Macierewicz uwielbia rybki akwariowe, czy miał romans z mamą Madzi, czemu odrzucił zaproszenie Leszka Millera na Kongres Lewicy i kto zabił generała Marka Papałę.

środa, 9 października 2013

ABP MICHALIK: CHCĘ ZOSTAĆ BLOGEREM MODOWYM

To zaskakujące słowa przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski wypowiedział na zakończenie dzisiejszej porannej konferencji prasowej. 

Zdumieni dziennikarze wiązali tę wypowiedź z wczorajszym niefortunnym przejęzyczeniem, w wyniku którego abp stwierdził, że dzieci wciągają księży w pedofilię oraz z prowokacją TVN-u, podczas której dziennikarz tej stacji nakłonił blogerów modowych i youtuberów do wypowiedzi na temat takich projektantów jak: Helmut Kohl czy Schleswig-Holstein. Stąd też media próbowały zinterpretować ją jako chęć uzyskania przez abp Michalika prawa do publicznego i bezkarnego wygadywania różnych bzdur i wypowiadania się na temat, których nie przemyślał, na których się nie zna i o których nie ma zielonego pojęcia. Jednak na zwołanej kilka godzi później kolejnej konferencji oznajmił, że został kompletnie źle zrozumiany. 
- Chciałem po prostu poruszyć sprawę powszechnej w Internecie pornografii, która przyczynia się deprawacji dzieci w niemal takim samym stopniu co rozwody, zwrócić uwagę na coraz większą pustkę i tanią sensacyjność treści zawartych w mediach oraz przypomnieć o niezwykle istotnej roli modlitwy różańcowej w osiągnięciu zbawienia. Niestety dziennikarze złapali mnie w absolutnie nieodpowiedniej chwili - podczas konferencji prasowej - kiedy byłem kompletnie nieprzygotowany na obecność osób związanych z mediami i myślałem zupełnie o czymś innym. Stąd też może niezupełna adekwatność moich słów i niezupełna ich zgodność z tym, co chciałem przekazać. Wydawało mi się, że mówię o różańcu i pornografii, a w rzeczywistości moje usta wypowiadały te, cokolwiek może niestosowne, słowa. W dodatku wypowiedź ta została przez dziennikarzy błędnie zinterpretowana i zupełnie wyrwana z kontekstu - stwierdził abp Michalik.

ABP MICHALIK MÓWI "TAK" PREZERWATYWOM

Najprawdopodobniej wkrótce Kościół katolicki zezwoli na używanie pigułek antykoncepcyjnych i prezerwatyw. Jak dowiedziały się nieoficjalnie "Medialne Fakty", postulat ten popiera znaczna część kleru, włączając w to większość polskiego episkopatu, na czele z arcybiskupem Michalikiem, który bardzo mocno forsuje to rozwiązanie. 



Chodzi oczywiście o walkę z pedofilią. Jak powiedział nam jeden z polskich biskupów. - Bez dzieci to zjawisko w ogóle by nie występowało. Małoletni chłopcy i dziewczęta nie kusiliby podstępnie niewinnych księży, myślących tylko o głoszeniu słowa bożego, i nie wciągaliby ich w grzech rozpusty. Musimy zdecydowanie przeciwdziałać nagminnemu zjawisku gwałtów na księżach, dokonywanych przez dzieci obu płci. Jedynym wyjściem z tej sytuacji jest zniknięcie wszystkich dzieci i zjawiska dzieciństwa w ogóle. Oczywiście nie chcemy ich zabijać, jednak musimy za wszelką cenę zapobiec pojawianiu się następnych. Tylko to może ocalić dusze ciała licznych kapłanów przed nieokiełznaną dziecięcą chucią. W tym celu w Kongregacji Nauki Wiary rozpatrywany jest projekt uznania prokreacji za grzech śmiertelny. Ale to może nie wystarczyć. Aby lepiej zapobiegać dzieciom proponujemy uznać stosowanie wszystkich środków antykoncepcyjnych, włącznie z tym antyporonnymi, nie tylko za dopuszczalne, ale za obowiązkowe. Niektórzy koledzy wahają się jeszcze nieco w sprawie popierania aborcji, ale sądzę, że już niedługo przezwyciężą głupie uprzedzenia.

środa, 25 września 2013

TO SZATANIŚCI UKRADLI SZTUCZNE FIOŁKI

To była ewidentna prowokacja, w której niewątpliwie maczali ręce szataniści - tak o tzw. "Aferze Sztucznych Fiołków" powiedział szef Specjalnej Komórki ds. Bezpośredniej Walki z Szatanem i jego Sługami częstochowskiej kurii, gromadzącej m.in. miejscowych egzorcystów, ks. Andrzej Pipa. 


Policja poszukuje człowieka, który ukradł "Sztuczne Fiołki"
(jego portret pamięciowy na zdjęciu).
Chodzi o zaginięcie z wystawy na festiwal sztuk wizualnych ART.eria czterech, krytykujących Kościół i religię, dzieł artysty, znanego pod pseudonimem "Sztuczne Fiołki", które po paru dniach zostały znaleziono w częstochowskiej kurii. - To celowe działanie na rzecz zdyskredytowanie Kościoła katolickiego, przeprowadzone przez wiadome siły, które po raz kolejny uderzyły w samo serce naszej narodowej wiary, tuż pod najświętszą Jasną Górą - czytamy w specjalnym oświadczeniu wydanym przez ks. Pipę. - To, że szataniści maczali w tym palce wskazuje wiele znaków na ziemi i na niebie. Np. w jednym z częstochowskich kin widziano jednego z największych polskich szatanistów, Adama Darskiego, znanego Nergalem, w dodatku w hitlerowskim mundurze! Takie połączenie mówi samo za siebie. Oprócz Darskiego, według naszej wiedzy operacyjnej, w sprawę podrzucenia obrazów mógł być zamieszany nawet arcyszatanista, niejaki Warg Wikernes, perkusista norweskiego blak metalowego zespołu Bużum. Znany on jest nie tylko z podpalenia kilku kościołów, ale także z zamordowania swego przyjaciela Anonymusa. Zdolny byłby on więc również do dokonania tak ohydnego czynu, jak kradzież dzieł sztuki. Tropy wiodą jednak dalej - do prawdziwych inspiratorów tej prowokacji, ludzi, dla których Darski i Wikernes wykonywali swą ubecką robotę, przywódców polskich szatanistów; Janusza Palikota, Leszka Millera i prezydenta Częstochowy, Krzysztofa Matyjaszczyka. Taka podła, antychrześcijańska prowokacja nie powinna zresztą dziwić, w kraju, gdzie dzieci i młodzież wychowuje się na diabelskich Hell Kitty i kucyku Pony, walkach kurate czy muzyce Betlesów i Slejera, a szatanistyczne hity lansowane są przez wszystkie media. O tym, że Szatan wciąż atakuje ukryty, niczym wilk w owczej skórze, świadczy choćby pozornie nieszkodliwy przebój "Ona tańczy dla mnie", którego słowa słuchane od tyłu i co drugą literę, w języku dolnojakuckim niosą wyraźny przekaz: "Szatanie tyś mym panem i bogiem i tobie zawsze cześć oddaję" - czytamy dalej w oświadczeniu. 
Słowa te tonuje rzecznik częstochowskiej kurii, ks. Albin Nieuważny. - Zostawmy na boku Jakutów, satanistów i - wzięte żywcem z dziwnych kazań ks. Natanka - "diabelskie kurate" i muzykę Beatlesów, których osobiście bardzo często słucham i jakoś nigdy przy ich muzyce nie chciałem czcić Szatana. Jednak nie ulega wątpliwości, że kradzież i podrzucenie obrazów stanowiły podłą prowokację, dokonaną przez ludzi niechętnych chrześcijaństwu. Żaden prawdziwy katolik, nawet słysząc, że jakieś dzieło sztuki obraża wartości chrześcijańskie nie zabrałby go cichcem, nie pytając się nikogo o zgodę, z wystawy, bo to zahacza niemal o pospolita kradzież. Co najwyżej zgłosilibyśmy to oficjalnie i legalnymi kanałami staralibyśmy się o zdjęcie takiego obrazu z ekspozycji. Polska nie jest przecież państwem wyznaniowym. A zresztą Kościół żadnej krytyki się nie boi i kompletnie nie obchodzi go, co tam wystawiają sobie jacyś tam artyści.

niedziela, 15 września 2013

HANNA GRONKIEWICZ-WALTZ MODLI SIĘ O ŚNIEG

Czyżby rodziła się nowa nieświecka tradycja? Przed kilku laty posłowie związani z Radiem Maryja modlili się w Sejmie o deszcz, teraz podobną praktykę powtarzają warszawscy radni PO. Jak dowiedziała się nasza redakcja, w jednym z warszawskich kościołów o permanentne opady atmosferyczne modliła się wczoraj podczas specjalnego nabożeństwa prezydent stolicy, Hanna Gronkiewicz-Waltz wraz z radnymi wybranymi z list Platformy Obywatelskiej i częścią klubu parlamentarnego tej partii. 

Tylko 40 dni deszczu może zapewnić płynność ruchu na ulicach
- Tylko trwające pół roku porządne oberwanie chmury, grad wielkości kurzych jaj albo śnieżyca, która pozostawi po sobie co najmniej metrową warstwę śniegu, mogą zapobiec kolejnej katastrofie komunikacyjnej. Taka pogoda sprawi, że nie dojdzie do następnych demonstracji, uniemożliwiającym tysiącom ludzi normalny dojazd do albo z pracy, a ewentualnych protestujących zgoni z ulic, zapewniając w pełni płynny ruch w całej stolicy. Wzywam więc wszystkich warszawiaków, którym zależy na mieście bez korków, aby przyłączyli się do naszych modłów o śnieg lub co najmniej 40-dniową ulewę. Poza tym deszcz uratuje także dziesiątki tysięcy ludzi spędzanych siłą i terrorem przez pseudoliderów związkowych przed oderwaniem się od ukochanej pracy - powiedziała nam Hanna Gronkiewicz-Waltz.
 Jednocześnie prezydent Warszawy zaprzeczyła jakoby modły o oberwanie chmury wiązały się z planowanym przeniesieniem kolejnych demonstracji w rejon al. Armii Krajowej i Trasy Toruńskiej. - Absolutnie nie planujemy utopienia kilkudziesięciu tysięcy protestujących w kolejnym Basenie Toruńskim. A jeśli nawet do tego dojdzie, wszyscy wyraźnie zobaczą po czyjej stronie jest Bóg.

środa, 11 września 2013

MAMA MADZI NIE SIEDZI

Jak dowiedziały się ''Medialne Fakty", Katarzyna W., mimo niedawnego skazania na 25 lat pozbawienia wolności, nie przebywa w zakładzie karnym. Dzięki nieoficjalnym kontaktom w resorcie więziennictwa dowiedzieliśmy się, że kobieta skazana za zabicie własnego dziecka nie znalazła się w żadnym polskim więzieniu! 



Ulubioną rolą aktorki Krystyny Wu była
Lady Godiva
A stało się to na skutek bardzo prostej, choć brzmiącej na pierwszy rzut oka bardzo nieprawdopodobnie, okoliczności. Otóż okazuje się, że Mama Madzi po prostu nie istnieje. 
Wiele posiadanych przez nas informacji już od dawna na to wskazywało, nie mieliśmy jednak jak dotąd co do tego absolutnej pewności. Dopiero niedawno uzyskaliśmy informację jednoznacznie świadczące o tym, iż cała afera stanowiła spisek "Faktu", "Super Ekspresu" i TVN-u, mający zwiększyć poziom czytelnictwa i oglądalności tych mediów. Wiele wskazuje na to, że mogły być w nią także zamieszane osoby ze sfer rządowych, chcące odwrócić uwagę od niepowodzeń i niepopularnych posunięć naczelnych władz państwowych oraz związanych z nimi afer. Ujawniona niedawno przez naczelnego "Super Ekspresu" informacja, iż "gazeta" ta zapłaciła Katarzynie W. za jej zdjęcia w stroju kąpielowym na koniu, okazuje się być tylko czubkiem góry lodowej. Osoba ta otrzymała od mediów znacznie więcej pieniędzy za każdy materiał o niej robiony. A właściwie nie ona, tylko aktorka ją grająca. Bowiem "Katarzyna W." tak naprawdę nigdy nie istniała, zaś jej rolę grała była studentka szkoły teatralnej Krystyna Wu, znana z udziału w niemieckich i holenderskich filmach pornograficznych pod pseudonimem Brunhilda Broniarczyk. Wprawdzie "Fakt" i "Super Ekspres" opłaciły jej operacje plastyczne, tak aby nawet najbliżsi mieli poważne kłopoty z jej poznaniem, jednak duma naszej redakcji, redaktor Zygmunt Dobra Kasza, będący jednym z najwybitniejszych znawców filmów gang bang porno w Europie, rozpoznał ją bez trudu. 
Niezwykle podejrzane są także okoliczności zaginięcia małej Madzi i aresztowania Katarzyny W. Jak twierdzi jeden z funkcjonariuszy sosnowieckiej policji, tuż po otrzymaniu zgłoszenia o zaginięciu Madzi, do miasta przybyła specjalna grupa policji. To jej członkowie znaleźli zwłoki dziecka, a następnie aresztowali Katarzynę W. Miejscowi policjanci zostali bardzo szybko całkowicie odsunięci od sprawy. Jak donosi nasz informator, żaden z nich nie widział ciała dziecka, zaś jego rzekoma matka nie przebywała nigdy - wbrew oficjalnym twierdzeniom - w sosnowieckim areszcie. Kiedy miejscowi funkcjonariusze zaczęli się bliżej interesować tymi dziwnymi zdarzeniami, komendant policji miejskiej otrzymał telefon - jak określił to w rozmowie z naszym informatorem - ''z samej góry". Zaś jeden z policjantów bardziej wnikliwie przyglądających się sprawie został służbowo przeniesiony w okolice Suwałk, drugi zaś zginął w nadzwyczaj podejrzanych okolicznościach, raniąc się śmiertelnie nożem w czasie krojenia chleba. W dodatku okazuje się, że w Sosnowcu nie tylko nikt przed całą aferą nie słyszał o żadnej Katarzynie W. ani jej rodzinie, ale nawet nie ma w tym mieście adresu, pod którym miała ona rzekomo zamieszkiwać. Wszystko to uprawnia nas do wniosku, że nie tylko Mama Madzi, ale i sama Madzia nigdy nie istniała. 
Nie jest to zresztą pierwsza tego typu sprawa. Już wcześniej media tzw. "bulwarowe" dokonywały takich prowokacji, mających napędzić machinę czytelniczą. Jak mówi nasza znajoma dziennikarka, zatrudniona wówczas w "Super Ekspresie", już kilka lat temu ówczesny redaktor naczelny tego czasopisma, Mariusz Ziomecki, osobiście przebierał się za gigantycznego, dwumetrowego kraba, mającego atakować spacerowiczów w warszawskich Łazienkach. Jednak premiera tej akcji odbyła się podczas meczu, rozgrywanego na pobliskim stadionie Legii i próba nastraszenia, wracającej z niego grupy młodzieży, zakończyła się dla Ziomeckiego miesięcznym pobytem w szpitalu. Kolejną próbą stworzenia medialnego faktu dziennik ten podjął w kilka lat później Kornelinie (woj. mazowieckie). Dziennikarze tego czasopisma zamordowali w specyficzny sposób osiem kóz, tak aby móc przypisać tę zbrodnię legendarnemu południowoamerykańskiemu potworowi, zwanemu czupakabrą. Nasza znajoma dziennikarka, na co dzień weganka i członkini Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami musiała osobiście zabijać kozy i wysysać z nich krew. - Wtedy zrozumiałam, że dziennikarstwo też może być brudne. Ponieważ nie chciałam już dłużej zajmować się tworzeniem taniej, makabrycznej sensacji, przy pierwszej okazji przeniosłam się do ''Faktu". 
Bez odpowiedzi jednak pozostaje wciąż pytanie czy tak zwana "Katarzyna W." wygrzewa się na plaży jakiegoś egzotycznego kraju, wydając zarobione na sprawie Madzi pieniądze, czy też może zacięła się śmiertelnie podczas krojenia kiełbasy? Odpowiedzi na to w jakim kraju przebywa i czy w ogóle przebywa na tym świecie "Mama Madzi" najlepiej szukać w zagranicznych filmach pornograficznych. Dlatego cała redakcja z ogromnym poświęceniem śledzi wszystkie najnowsze produkcje tego gatunku, wypatrując pojawienia się tajemniczej Brunhildy Broniarczyk.

wtorek, 10 września 2013

AFGAN DEFENCE LEAGUE BĘDZIE WALCZYĆ Z MULITIKULTUROWYM SPOŁECZEŃSTWEM W AFGANISTANIE.

W Kabulu powstała Afgańska Liga Obrony. Jej głównym postulatem jest wypędzenie z ich kraju zachodnich przyjezdnych.

Afgańczycy nie wierzą w tzw. zachodnią demokrację
Wg. Ligi eksperyment z utworzeniem w Afganistanie społeczeńśtwa multikulturowego nie powódł się. Jak podkreślają nie stało się to bynajmniej z winy ich samych – Zachodni przyjezdni mają poważne problemy z asymilacją. Nie znają naszego języka i nie chcą się go uczyć. Mają w głębokim poważaniu naszą kulturę. Ich zachowanie przechodzi wszelkie granice przyzwoitości a ich uzbrojone bandy notorycznie nękają lokalną społeczność. Dochodzi do zbrodni i gwałtów. Mamy tego serdecznie dość - powiedział przewodniczący Afgan Defence League Ali Nadżibullah
Kolejnym problemem okazał się fakt, że zachodni przyjezdni, głównie chrześcijanie pracujący w zachodnich armiach, ulokowali swoje osiedla bez wcześniejszego uzgodnienia tego z władzami i afgańską społecznością.  
- Najgorszy jest jednak fakt, że ta mniejszość za wszelką cenę stara się  narzucić całemu społeczeństwu tzw. zachodnią demokrację. Jest to system w którym rządzą korporację za sprawą marionetkowych rządów i partii zaś obywatele mają złudzenie, że w jakikolwiek sposób wpływają na politykę. – kontynuował przewodniczący Nadżibullah.
Zebrani na inauguracyjnym spotkaniu wznosili okrzyki: „Yankie go home”, „Jedząc schaboszczaka osiedlasz Polaka”, „Kupując  Poloneza wspierasz polskiego żołnierza”, „Jeżdżąc Rolls Roycem dajesz Elżbiecie 2. forsę” czy „Wszyscy Niemcy to naziści”. 

piątek, 6 września 2013

MORDASIEWICZ: OBCINANIE PALCÓW PRZEZ PRACODAWCĘ MOŻE BYĆ UZASADNIONE

Tak stwierdził Jeremi Mordasiewicz z Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych, komentując informację o sytuacji, do której doszło niedawno w rejonie Warszawy. Pod Otwockiem były szef wraz z jednym z podwładnych próbowali zabić ekspracownika, obcięli mu pięć palców i zranili tasakiem m.in. w kark. 

Jeremi Mordasiewicz jak zwykle ocenia
bardzo przenikliwie i trafnie
- Sytuacja ta może budzić uzasadnione wątpliwości, jednak pracodawca niekiedy ma prawo dokonać uszkodzenia ciała pracownika. Sytuacja taka zachodzi, gdy ten drugi złamie zawartą w umowie o pracę klauzulę konkurencji. Zakazuje ona podejmowania innego, konkurencyjnego do pierwotnego, zatrudnienia. W tym wypadku do takiej sytuacji doszło, bowiem pracownik bez pytania pracodawcy o pozwolenie zatrudnił się w innym przedsiębiorstwie. A ponieważ pójście do sądu szkodziłoby dobrze pojętemu interesowi pracodawcy, ponieważ nie miał on legalnie działającej firmy a wszystkich zatrudniał na czarno, stąd też miał prawo pozbawić niewiernego pracownika możliwości podjęcia konkurencyjnego zatrudnienia w każdy możliwy sposób. Zaś obcięcie palców jest może nieco drastycznym, ale bardzo skutecznym rozwiązaniem, które definitywnie uniemożliwia podjęcie pracy w sektorze budowlanym – dodaje Mordasiewicz.

KACZYŃSKI: MEKSYKAŃSKICH MARYNARZY POBIŁA NIEMIECKA ANTIFA

Powołana przez Jarosław Kaczyńskiego specjalna komisja śledcza opublikowała raport z którego wynika, że za pobicie meksykańskich marynarzy odpowiedzialna jest niemiecka Antifa w przebraniach polskich patriotów. Akcję nazwano Prowokacją Gdyńską.


Niemieccy faszyści z Antify w przebraniach polskich patriotów
prowokują międzynarodowy incydent
Członkiem komisji był znany polski poszukiwacz ukrytej prawdy Antoni Macierewicz. – Za pobicie opowiada niemiecka Antifa. Użyła ona przebrań polskich patriotów, aby wywołać międzynarodowy incydent – mówił na konferencji prasowej przewodniczący Kaczyński. W raporcie czytamy, że to nie pierwszy przypadek w historii, kiedy Niemcy stosują podobną metodę. Przywołano tu przykład ataku na radiostację 31 sierpnia 1945 roku tzw. Prowokacji Gliwickiej. Była ona pretekstem do dokonania ataku Rzeszy na Polskę. – Jedną z głównych poszlak w sprawie było nader częste używania przez atakujących słowa „Kurve”, co po niemiecku oznacza zakręt – tłumaczył Macierewicz. Zebrani na konferencji dziennikarze z mediów polskojęzycznych pytali komisję, jak to możliwe, żeby antyfaszyści bili osoby o odmiennym kolorze skóry. – Każdy wie, że antyfaszyści to prawdziwi faszyści, a każdy Niemiec to nazista – tłumaczył Kaczyński. Komisja apelowała o natychmiastowe zerwanie stosunków dyplomatycznych z Republiką Federalną Niemiec. Polski MSZ nie ustosunkował się jeszcze do apelu.  

niedziela, 1 września 2013

OBAMA: TO NIE REŻIM ASSADA UŻYŁ BRONI CHEMICZNEJ

Wiemy, już kto naprawdę stoi za użyciem broni chemicznej w Syrii. Dzięki najnowszym informacjom wywiadowczym okazało się, że rozkazu użycia sarinu nie wydał ani sam Assad, ani żaden z członków jego rządu czy syryjskich wyższych dowódców wojskowych - oświadczył Barack Obama podczas zwołanej dzisiaj specjalnej konferencji prasowej. 
Nie dajcie się oczipować! Śmierć jaszczurom!
Działania naszych agencji nadzoru po raz kolejny przyniosły skutek. Inwigilacja prywatnej korespondencji elektronicznej i telefonów tzw. zwykłych obywateli Sri Lanki, Nepalu, Belize, Malty i Fidzi przyniosła wreszcie pozytywne rezultaty. Dzięki niej dowiedzieliśmy się, że za atakiem stoją reptilianie - jaszczurza rasa z kosmosu, której agenci ukrywają się pod powłoką ludzkich ciał. Jej celem jest szerzenie zła na Ziemi i oczipowanie całej ludzkości, tak aby za pomocą elektronicznych implantów zmusić ją do całkowitego posłuszeństwa. Natomiast bezpośredni rozkaz do ataku wyszedł z Korei Północnej. Dysponujemy pełną wiedzą operacyjna, która wskazuje jednoznacznie, że władze tego państwa, jako centrum osi zła, zostały w całości zinfiltrowane przez reptilian. W tym momencie jasne stało się unikanie przez przywódcę Korei Północnej rozstrzygnięcia konfliktu między obu państwami w bezpośrednim spotkaniu ze mną (ZOBACZ TUTAJ). Po prostu bał się, żebym nie zobaczył jego gadzich cech, u wszystkich reptilian wyzierających spod ludzkiej skóry. 
Nie będziemy się przyglądać bezczynnie jak wroga rasa sieje zamęt na Ziemi. Wydałem już rozkaz uderzenia na ich najwierniejszych sojuszników - ziemskie gady. Nasze lotnictwo wykona precyzyjny, chirurgiczny atak na każde terrarium na świecie, dlatego wszystkie osoby trzymające w domu gady prosimy o niepodchodzenie do terrariów na odległość bliższą niż 200 m, a najlepiej wystawienie terrariów przed dom. Rakiety zostały skierowane również na wyspę Komodo, siedzibę największych ziemskich jaszczurów - waranów. W ten sposób odetniemy reptilian do ich jaszczurczego zaplecza. Ponieważ nie wiemy, jak głęboko reptilianie zinfiltrowali Syrię, nie odwołujemy ataku na ten kraj. Jednak nie jesteśmy pewni, kto jest ich agentem w tym kraju, więc prewencyjne uderzenie zostanie skierowane zarówno przeciw rządowi, jak i opozycji - ogłosił Obama.

SPRAWA TATARA Z SOKOŁOWA TO SPISEK

Sprawa tatara produkcji Sokołowa i jego oceny to typowa prowokacja, będąca wynikiem rozgałęzionego spisku - stwierdził prezes stowarzyszenia ''Nie dla islamizacji Polski", Andrzej Niedziałek. Chodzi tu oczywiście o pozew wniesiony przez firmę Sokołów przeciwko prowadzącemu videoblog „Kocham Gotować”, Piotrowi Ogińskiemu, który niekorzystnie ocenił tatara, wyprodukowanego przez to przedsiębiorstwo. 
Nie jedzmy Tatarów - wzywa Andrzej Niedziałek
- Sam fakt wniesienia pozwu, który skierował przeciw firmie gniew tysięcy internatów i wszystkich polskich blogerów oraz sprawił, że cały polski Internet usłyszał komunikat "tatar Sokołowa jest niedobry", jak i wysoka kwota żądanego przez firmę zadośćuczynienia (150 tys. zł), są na pierwszy rzut oka tak nielogiczne, że nie mogą nie mieć drugiego dna - stwierdził Niedziałek. Według jego słów ten pozew to wynik spisku, za którym mają stać muzułmanie, chcący dokonać islamizacji Europy i wprowadzenia na jej terenie prawa szariatu. - Cała ta afera ma tylko i wyłącznie na celu promocję tej zapomnianej już nieco potrawy, której nazwa ma wydźwięk jednoznacznie islamistyczny. Przecież Tatarzy to lud bez wątpienia muzułmański. W dodatku dziki, okrutny i bezwzględny, o czym można przekonać się choćby czytając "Trylogię" Sienkiewicza. Znani byli z podstępnych napadów, gwałcenia i porywania polskich kobiet i dzieci, palenia domów i kościołów. Byli taką Al Kaidą pierwszej inwazji islamistów na Europę. Tej, która dokonała się w XVII w. i którą polscy huzarzy zatrzymali pod Wiedniem swymi okutymi stalą piersiami. Ich wrodzoną perfidię widać dokładnie w postaci Azji Tuhajbejowicza, pokazanej tak znakomicie i wręcz proroczo w "Panu Wołodyjowskim". Polacy przyjęli go u siebie jak swego, dali dobrą pracę i mieszkanie, zupełnie jak teraz wiele krajów Europy robi z muzułmańskimi emigrantami. A on jak im się za to odwdzięczył... Dzisiaj pewnie byłby terrorystą z Al Kaidy i przywódcą jakiejś niby ''kulturalnej'' organizacji muzułmańskiej. Nazywałby się pewnie niby  po polsku, a w sercu miałby Allaha. 
W dodatku w spisek ten zamieszana ma być nie tylko firma, ale i sam bloger. - Po pierwsze stwierdził on, że obok złego może też istnieć dobry Tatar, co jest oczywistą nieprawdą. Poza tym pokazał wyższość tatara zrobionego osobiście, nad tym kupionym jako gotowy. Wymowa tego testu jest oczywista: jeśli popatrzysz na islam z zewnątrz, "serwowany" w otoczce gotowych ocen dokonanych już przez innych, to może ci się on wydawać religią złą, niesłuszną, niedobrą. Ale jeśli sam ją przyjmiesz, będzie wydawała ci się wspaniała, szlachetna, "smaczna" duchowo. To typowa retoryka propagandy islamistycznej, próbująca totalnie zakłamać rzeczywistość i przedstawić islam w korzystnym świetle. Retoryka godna najbardziej podstępnego Tatara - stwierdził Niedziałek. 
 Dlatego też wzywa do bojkotu jedzenia tatara, podobnie jak wcześniej zachęcał do nie jedzenia kebabów. - Tak jak "Jedząc kebaba, osiedlasz Araba'', tak w sensie językowym "Jedząc tatara, osiedlasz Tatara", czyli otwierasz drogę podstępnym terrorystycznym islamistom do samego serca Europy.

wtorek, 13 sierpnia 2013

FEMINIZM GORSZY NAWET OD STALINIZMU?

Jak podaje portal Fronda pl. "Rosja i Chiny chcą zakończyć finansowe i polityczne wsparcie ONZ dla feministycznych projektów. Mogą podjąć taką próbę jako stali członkowie Rady Bezpieczeństwa. Jak donosi pius.info, oba państwa chcą złożyć wspólny wniosek, który położy kres wszystkim projektom, instytucjom i organizacjom, jakie wspierają feminizm. We wniosku można przeczytać, że feminizm uderza w podstawowe prawa człowieka i jest totalitarną ideologią – gorszą nawet od stalinizmu, od którego oba kraje, jak podkreślają wnioskodawcy, wiele wycierpiały. 

Każda z tych pań jest gorsza od oprawcy z NKWD
Przynajmniej zdaniem Rosji i Chin.

 Zdaniem prof. Chu En Lai z Uniwersytetu Sichuan w Chengdu, który miał wpływ na kształt rosyjsko-chińskiego wniosku, jest już za późno, by otwarcie wskazać na obłudę polityków Zachodu. Uważa on, że chociaż owi politycy podróżowali przez cały świat i wytykali palcem łamanie praw człowieka, to w ich krajach panuje totalitarna ideologia – feminizm – która prawa człowieka po prostu depcze. Profesor twierdzi, że feminizm posiada wszystkie oznaki totalitaryzmu. Kształtuje swoiste grupy, których członkowie z powodu wspólnych cech odcinają się od innych grup ludzkich i są – przez państwo – preferowani. Mamy więc feministyczne pisma, książki, wydawnictwa, organizacje, tzw. organizacje parasolowe, instytuty, ośrodki szkoleniowe, uniwersyteckie katedry – wszystkie wymagają tylko jednego, by do nich dołączyć, akceptacji feminizmu. 
Zdaniem prof. Chu En Lai, przypomina to wyraźnie próby Mao Tse Tunga, który chciał zinfiltrować swoją rewolucją kulturalną całe społeczeństwo. Feminizm jest agresywną doktryną, która wszystkimi środkami zwalcza swoich oponentów. Profesor wymienia zniesławienie, wyzwiska, zastraszenie i werbalną przemoc. Próby usunięcia przeciwników feminizmu z życia społecznego mają wsparcie prawa, co jasno wskazuje, że przedstawiciele władzy sądowniczej w zachodnich krajach są już przesiąknięci ideologią feminizmu. Na Zachodzie nie ma już wolności. Prof. Chu En Lai uważa, że feminizm zniósł wolność opinii, a nawet indywidualną wolność. Wszystko znajduje się w cieniu tej ideologii. 
Z kolei dr Dymitr Szostakowicz z partii „Jedna Rosja” uważa, że feminizm przypomina mu o panowaniu NKWD, która w czasach stalinowskich troszczyła się o to, by nie było żadnych odchyleń od panującej ideologii. Jego zdaniem tylko kwestią czasu jest wtrącanie wrogów feminizmu do więzień i obozów".

Źródło:  http://www.fronda.pl

poniedziałek, 29 lipca 2013

W POLSCE BĘDZIE NAPRAWDĘ DOBRZE JUŻ ZA 10 LAT

W Polsce będzie się dobrze żyło już w roku 2023. Nasz kraj ma wtedy oferować podobny poziom życia co kraje Europy Zachodniej. Tak przynajmniej wynika z badań najwybitniejszej światowej instytucji zajmującej się prognozowaniem przyszłości - rosyjskiego INBADCZAM-u. 

W 2023 r. w Polsce szczęśliwi
będą nie tylko Hindusi
Wprawdzie naszemu krajowi wciąż będzie w tej dziedzinie nieco brakować do Szwecji, Szwajcarii czy Norwegii, ale w Polsce nie będzie się żyło gorzej niż w Grecji, Hiszpanii czy na Cyprze. Co więcej nad Wisłą będzie się żyło prawie równie dobrze jak we Włoszech, dla których prognozy INBADCZAM-u przewidują na 2023 r. 30-procentowe bezrobocie, totalny krach systemu emerytalnego, rządy mafii, bankructwo państwa i wojnę domową pomiędzy Północą i Południem. Sytuację w Polsce do tej w Italii w sposób istotny zbliży do siebie również to, że nasz ówczesny premier, wzorem Sergio Berlusconiego, będzie za dziesięć lat organizował imprezy bunga bunga. 
 Taką optymistyczną prognozę w słynnym Instytucie Badania Czarów i Magii (INBADCZAM) w Sołowcu sporządził zespół kierowany przez słynnych naukowców, uważanych za najwybitniejszych specjalistów w tej dziedzinie: prof. dr hab. czarnej i białej magii, Sabaotha Baalewicza Odyna i członka rosyjskiej Akademii Nauk, prof. magii szarej Ambrożego Wybiegałło. Badania zostały przeprowadzone przy wykorzystaniu kompleksowego systemu najnowocześniejszych i najskuteczniejszych metod przewidywania przyszłości, takich jak: onejromancja, bibliomancja, wróżenie z fusów, lotu ptaków, wnętrzności zabitego kamiennym nożem ofiarnego kurczęcia, szklanej kuli i oddechu smoka Honirycza, prognozowanie na podstawie rzucania pragermańskich kości z runami czy symulacje komputerowe. 
Badania rosyjskich naukowców potwierdzają w pełni wyliczenia przedstawione przez przewodniczącą polskiego Związku Zawodowego Cyganek Wróżących z Ręki, Irena Majewska. Gromadzi on największe krajowe autorytety w tej dziedzinie, nie tylko pochodzenia romskiego, bowiem antydyskryminacyjne regulacje Kodeksu Pracy otworzyły drogę do zawodu cyganki również przedstawicielkom innych narodowości. Według prognoz, przygotowanych wspólnym wysiłkiem przez członkinie związku, właśnie ok. 2023 r. naszemu krajowi zacznie się dziać naprawdę dobrze. Wtedy to Polska "(...) pozna przystojnego bruneta. Wysoki on będzie, piękny on będzie, bogaty on będzie. Pierścionek z diamentem da, obrączkę szczerozłotą założy, do ołtarza powiedzie, pieniędzy nie pożałuje, prezentami obsypie, szczęście przyniesie. I długo ona z nim będzie żyła, i szczęśliwie, i bogato". 
Najnowsze prognozy przedstawiają więc obraz przyszłości w o wiele bardziej pozytywnych barwach niż czyniły to poprzednie symulacje dziejów naszego kraju. W tych, przygotowywanych przez Nostradamusa, w Polsce miało stać się naprawdę dobrze, kiedy kaktus wyrośnie na ręce czarnego papieża, zaś słynne proroctwo Michaldy, królowej Saby, z roku 875 p.n.e. przewidywało poprawę sytuacji naszego kraju, dopiero gdy poniedziałek będzie zaczynał się w sobotę.

wtorek, 23 lipca 2013

24-LETNI DYREKTOR ZINFORMATYZUJE POLSKĘ

Rząd Donalda Tuska zdecydowanie stawia na młodzież. Po niedawnych rewelacjach "Rzeczpospolitej", która ujawniła, że ministrowi spraw wewnętrznych doradzają 23- i 21-latek, teraz okazało się, że pełniącym obowiązki dyrektora Departamentu Powszechnej Informatyzacji w Ministerstwie Informatyzacji i Cyfryzacji jest 24-latek, a jego zastępca ma tyle samo lat.
Urzędnicy ministerstwa już wiedzą: to jest myszka
Teraz mogą informatyzować cały kraj.
Obydwaj, podobnie jak w przypadku doradców ministra spraw wewnętrznych, mają niezbyt wielkie doświadczenie zawodowe w dziedzinie, którą się zajmują. 24-letni dyrektor w czerwcu ukończył marketing i zarządzanie na Akademii Biznesu i Psychologii w Mławie, a wcześniej zbierał jabłka w Wielkiej Brytanii, pracował w jednym z hipermarketów jako magazynier, był barmanem i selekcjonerem w klubie. Ma również, jak sam o sobie mówi, pewne doświadczenie w szołbiznesie - przez pewien czas sprzątał londyńskie kina. Natomiast jego zastępca jest absolwentem papiernictwa i poligrafii i - jak wspomina w swych CV, do którego dotarliśmy - pracował trochę w sklepie należącym do rodziców. 
Doświadczenie takie wydaje się dalece niewystarczające do pokierowania zatrudniającym kilkaset osób departamentem, zajmującym się oprócz działań na rzecz powszechnego dostępu do Internetu, również pomocą w tworzeniu e-urzędów i zapewnianiem ''szerokiego i transparentnego funkcjonowania rządu i innych instytucji publicznych'' w sieci. 
Jednak zdaniem rzecznika ministerstwa, Grzywomira Kościeja, takie decyzje personalne służą właśnie podniesieniu kompetencji fachowych wydziału. - Proces mianowania obu dyrektorów stanowi wynik starannej selekcji przeprowadzonej wśród pracowników merytorycznych departamentu. Jako jedyni spośród nich nie tylko potrafią się sprawnie posługiwać pocztą elektroniczną, ale także doskonale sobie radzą z portalami społecznościowymi, umieją wyszukać stronę przez Google, bez konieczności posiadania jej dokładnego adresu, przesyłać zdjęcia z telefonu na komputer, posługiwać się skanerem czy instalować i odinstalowywać programy. Ponadto potrafią bezbłędnie umieścić kabel internetowy w odpowiednim gnieździe komputera! A dyrektor w dodatku znakomicie posługuje się torrentami, zaś jego zastępca prowadzi pikantnego bloga, jako 15-letnia Kasia. Stąd, jak widać, na mianowanie nowego kierownictwa nie wpłynęło zupełnie - wbrew złośliwym doniesieniom niektórych mediów - bardzo aktywne udzielanie się obu w Młodych Demokratach - młodzieżówce PO, ani to, że ojciec jednego z nich siedział w szkolnej ławce z ministrem, ale ich wysoki poziom umiejętności zawodowych, zwłaszcza w porównaniu z innym pracownikami departamentu. Są też o wiele bardziej predestynowani do sprawowania swoich funkcji od niektórych poprzednich dyrektorów, kierujących powszechną informatyzacją społeczeństwa i władz państwowych, którzy nie potrafili samodzielnie włączyć komputera - stwierdził Kościej. 
- Obsadzenie kierownictwa młodymi fachowcami stanowi zresztą fragment szerszego programu podnoszenia kompetencyjności urzędników Departamentu Powszechnej Informatyzacji. W wyniku przeprowadzonych ostatnio szkoleń wszyscy nauczyli się w miarę sprawnie przesyłać i odbierać e-maile, wiedzą, co to jest strona i serwer. W kolejnym etapie planujemy przeszkolenie ich w podstawowym posługiwaniu się Twitterem, przynajmniej na tyle, by byli w stanie przeczytać wpisy ministra Sikorskiego - uśmiecha się rzecznik ministerstwa.

niedziela, 21 lipca 2013

ABP GŁÓDŹ PRZECIWKO PODWYŻSZANIU CEN ALKOHOLU

Arcybiskup Sławoj Leszek Głódź chce reklamować alkohol. Ma to być specjalnie przygotowany dla niego napój Aktimelek o zawartości alkoholu od 5 (Aktimelek Light) do 20% (Aktimelek Mocny).
- Bądźcie moimi Aktimelkami - czy tak niedługo z ekranu
będzie do nas mówił abp Głódź?
Dlatego też arcybiskup Głódź zdecydowanie sprzeciwił się sformułowaniu listu pasterskiego polskiego episkopatu, którego treść w sobotę ujawniła ''Gazeta Polska Codziennie''. Ma on zostać odczytany w parafiach w sierpniu, tradycyjnym miesiącu trzeźwości. Biskupi domagają się w nim całkowitego zakazu reklamy alkoholu oraz podniesienia jego cen, co ma w sposób wyraźny ograniczyć konsumpcję napojów wyskokowych. 
Przeciwko tym postulatom wystąpił arcybiskup gdański Sławoj Leszek Głódź. - Zakaz reklamy piwa i podobnych napojów, bo tylko takie można według polskiego prawa reklamować, nie wpłynie znacząco na zmniejszenie alkoholizmu i pijaństwa. Rozumiem, gdyby zakazywano promowania wódki... Podwyższenie cen alkoholu też da niewiele. Po prostu ci mocniej pijący będą zabierać więcej pieniędzy rodzinom, odejmować od ust chleb swoim dzieciom, żeby przeznaczyć go na alkohol. Skutkiem tego wzrośnie tylko skala biedy, a więcej dzieci będzie chodziło do szkoły bez śniadania. I nie jestem przeciwny - jak twierdzą różni bezbożnicy - podwyżkom cen ze względu na to, że sam dużo piję. Mnie tam na alkohol stać - wierni sporo rzucają na tacę. Zależy mi tylko na losie powierzonej mi trzody, zwłaszcza tych najmłodszych jagniąt, biednych, głodnych, zziębniętych, bez środków do życia, zabranych przez ojców alkoholików na drożejącą wódkę. A szkodliwość alkoholu można przecież przekuć na zbożny cel - stwierdził trójmiejski arcypasterz. 
Środkiem do tego ma być napój Aktimelek, przygotowany przez koncern Danone wspólnie z jedną z największych polskich firm piwowarskich. Stanowi on mieszankę piwa, spirytusu i napoju mlecznego Actimel i został oficjalnie zakwalifikowany jako piwo smakowe. W założeniu ma stanowić ''prawdziwie męską'' odpowiedź na ''kobiece'' piwa karmelowe, jabłkowe itp. Jego reklamowanie powierzono arcybiskupowi Głódziowi, który otrzymał też - jak dowiedziały się ''Medialne Fakty" - pewną sumę pieniędzy za użyczenie nazwy. Jak powiedział nam polski rzecznik koncernu Danone - wprawdzie nazwa Acitmel została przez nas oczywiście sądownie zastrzeżona, ale słowo ''Aktimelek" i to w sposób związany z alkoholem kojarzy się jednoznacznie z abp. Głódziem
Przypomnijmy, chodzi tu o ujawnione kilka miesięcy temu przez jednego z bliskich współpracowników arcybiskupa kulisy pijackich imprez z udziałem metropolity gdańskiego. Miał on budzić pijany w nocy swego kapelana i kazać mu grać na akordeonie do tańca. Zaś rano na kacu wzywał go do siebie, żądając "actimelka" i krzycząc: "Bądź moim actimelkiem!". 
- Napój będzie nie tylko smaczny, ale i zdrowy - zachwala zalety Aktimelka arcybiskup. - Obok alkoholu zawierać też będzie pożyteczne kultury bakterii. I od razu w zarodku będzie tłumił kaca, a więc będzie dla organizmu niemal ''bezbolesny'' - dodaje Głódź. - Wiem, że alkohol to moja słabość. Staram się z nią walczyć. Na razie zdecydowanie przegrywam, a symulacje strategiczne przygotowywane przez diecezjalny sztab generalny wróżą kolejne klęski, wręcz drugi Stalingrad. Ale cóż, każdy przecież ma jakieś drobne wady. Trzeba je obracać w zalety. A mój udział w reklamie przyniesie diecezji sporo pieniędzy, które przeznaczę na cele sakralne, a nie jak zarzucają mi różni szatano-komuniści, na budowę basenu na terenie  mojej rezydencji - powiedział nam abp Sławoj Leszek Głódź.

sobota, 20 lipca 2013

PALIKOT IDZIE W ŚLADY NAPOLEONA?

Wobec niemożliwości uzyskania trwałego porozumienia pomiędzy byłą opozycją antyislamską a Bractwem Muzułmańskim jedynym ratunkiem dla Egiptu jest objęcie rządów przez kogoś z zewnątrz. Tylko on mógłby pogodzić skłócone frakcje i zaprowadzić spokój w państwie - twierdzi jeden z przywódców umiarkowanej skrzydła egipskiego Bractwa Muzułmańskiego, Hassan Nasri. Jak nieoficjalnie dowiedziały się "Medialne Fakty'' jednym z kandydatów na stanowisko prezydenta Egiptu miałby być Janusz Palikot.
Największą wadą tego, że zostanę islamistą - mówi Palikot
- będzie konieczność rozstania z małpkami,
 fot. Mirosław Trembecki
 
Wobec spadku popularności Ruchu Palikota, widocznego niepowodzenia inicjatywy Europa+ oraz niewielkich nadziei na znalezienia się ponownie w parlamencie, Janusz Palikot szuka innych opcji. Jedną z nich - jak dowiedziały się nieoficjalnie ''Medialne Fakty'' - miałoby być właśnie objęcie przez niego rządów w Egipcie. W tym celu nawiązał nieoficjalne kontakty z oboma stronami sporu. Dobre stosunki z Bractwem Muzułmańskim ma zapewnić Anna Grodzka, która trafiła do haremu jednego z jego, pozostających na wolności, przywódców, szejka Masuda Al-Gina. Prawdopodobnie ona też stoi za przemytem broni, wykrytym wczoraj przez egipskich celników w transporcie wódki Gorzkiej Żołądkowej. Podejrzenia pograniczników wzbudziło to, iż odbiorcą transportu alkoholu jest radykalna organizacja islamska, która karze za jego spożywanie ciężką chłostą. Natomiast za stosunki z przywódcami organizacji antyislamistycznych ma odpowiadać Robert Biedroń
Podobno na decyzję Palikota udania się do Egiptu ogromny wpływ ma jego fascynacja Napoleonem (CZYTAJ TUTAJ), który w latach 1798-1799 próbował podbić Egipt. Jej wynikiem jest też obietnica - w razie powodzenia operacji - mianowania, na wzór marszałków napoleońskich, Grodzkiej i Biedronia na stopnie marszałków egipskich sił zbrojnych. By objąć władzę w Egipcie Janusz Palikot musiałby jednak przyjąć islam. Skoro jednak już raz zmienił się z absolwenta KUL-u i wydawcy prawicowo-katolickiego pisma "Ozon", w którym funkcję zastępcą redaktora naczelnego sprawował Tomasz Terlikowski, w czołowego antyklerykała, nie powinno mu to sprawić żadnych problemów. Jak donosi, chcące zachować anonimowość, źródło z najbliższego otoczenia Palikota, na propozycję przejścia na islam miał on odpowiedzieć: Mahometowi mówię zdecydowane nie... ma sprawy
Informacjom tym zaprzecza rzecznik Ruchu Palikota, Andrzej Rozenek. - Doniesienia prasowe, że chcemy podbić Egipt są całkowicie wyssane z palca. Możemy co najwyżej zorganizować na to państwo najazd turystów - uśmiecha się rzecznik. Bagatelizuje także głośną sprawę zatrzymania na lotnisku w Kairze 40 członków Ruchu Palikota, wśród których znaleźli się znani najemnicy: Oscar de Soto, podejrzewany o zorganizowanie zamachów stanu w Czadzie, Kongu i Republice Środkowej Afryki, Jewgienij Nurow, znany jako Szakal z Grozna i Salim Hadżibajowicz, jeden z dowódców bośniackich "szwadronów śmierci" w czasie wojny w Jugosławii. - No cóż przyjmujemy do Ruchu wszystkich chętnych, którzy chcą zmieniać Polskę. Ci panowie zgłosili się do nas sami. Legitymowali się zresztą polskim dokumentami. Skąd mogliśmy wiedzieć, iż każdy z nich posiada po kilkanaście paszportów. Może powinniśmy nieco zaostrzyć kryteria członkostwa, żeby na przyszłość uniknąć takich sytuacji. A zresztą pojechali oni zapewne do Egiptu po prostu turystycznie. Sam się tam wybieram, trafiła mi się niezwykła promocja - nie dość, że nie będę musiał za nic płacić, to jeszcze dostanę za wyjazd pieniądze. - A przepraszam można wiedzieć, w jakim biurze podróży można dostać tak korzystną ofertę. - Psy Wojny Company czy jakoś tak... Dokładnej nazwy nie pamiętam - powiedział Rozenek.

piątek, 19 lipca 2013

GRAŚ: ATAK JAJKIEM NA PREZYDENTA TO DRUGI SMOLEŃSK

Rzeczywiście to był zamach. Do drugiego Smoleńska był tylko mały krok. Niewiele brakowało, by Polska w ciągu kilku lat straciła drugiego prezydenta - na wczorajszej konferencji prasowej stwierdził rzecznik rządu, Paweł Graś. - ''Jajcarski'' z pozoru atak o mało nie skończył się śmiercią Bronisława Komorowskiego.



Bronisław Komorowski tuż po nieudanym zamachu
Rzecznik rządu potwierdził rewelacje prasowe na temat niezwykle silnego uczulenia Bronisława Komorowskiego na surowe jajka. Jak podał ''Fakt" obecny prezydent kilkakrotnie przebywał na szpitalnej intensywnej terapii z powodu kontaktu z surowym jajkiem. Raz, w latach 90. XX w., miało się to zakończyć nawet śmiercią kliniczną i kilkudniową śpiączką. A kilka lat temu życie Komorowskiemu uratował wierny pies myśliwski. Podczas polowania polska głowa państwa nadepnęła na gniazdo kuropatw. W wyniku kontaktu niewielkiej ilości surowych jajek ze skórą prezydent stracił przytomność i ocalał tylko dzięki swemu dzielnemu psu gończemu, który na własnych plecach przeniósł go kilka kilometrów do najbliższej przychodni zdrowia.

piątek, 12 lipca 2013

KORWIN-MIKKE WRÓCIŁ NA ZIEMIĘ

Janusz Korwin-Mikke (na zdj.) wrócił z Kosmosu na Ziemię - podała dziś agencja Reuters.

Z informacji wynika, że o godz. 11.00 statek z Korwinem na pokładzie wylądował na przylądku Canaveral. Przypomnijmy, że były szef własnej Platformy wyleciał w Kosmos dzięki czynnej pomocy polskich socjalistów i Unii Europejskiej (CZYTAJ TUTAJ). Jak twierdzi, w Kosmosie zajmował się przede wszystkim dawaniem popularnych wykładów, na które ponoć tłumy kosmitów waliły drzwiami i oknami. Wrócił  bogatszy nie tylko o doświadczenia. Wykłady były - według słów Korwina-Mikke - świetnie opłacane. Nie chciał wprawdzie podać dokładnej sumy, stwierdził tylko, że dostawał za każdy z nich 10 razy więcej niż Lech Wałęsa za całą serię odczytów. Oprócz tego miał doradzać jednemu z kosmicznych władców, pomagając mu w stłumieniu buntu poddanych. - Szykowała się druga Rewolucja Francuska, ale wystarczyło parę salw z armat i trochę prądu w jądra i po kosmicznych socjalbandytach nie zostało nawet śladu - chwalił się tuż po opuszczeniu statku kosmicznego Korwin-Mikke. Jednocześnie zaprzeczył "obrzydliwym lewackim kalumniom", jakoby w Kosmosie miał w rzeczywistości dorabiać, pracując na zmywaku.

środa, 10 lipca 2013

ANTYISLAMIŚCI PRZECIWKO KEBABOM I JANOWICZOWI

Cieszymy się, że Jerzy Janowicz nie wygrał Wimbledonu - oświadczył wczoraj prezes stowarzyszenia ''Nie dla islamizacji Polski", Andrzej Niedziałek. - Istnieje bowiem pewne prawdopodobieństwo, że mogło by to oznaczać otwarcie Polski na wpływy islamu.
Do tego plakatu ma niedługo dołączyć drugi z hasłem:
Janowiczowi kibicujesz, islamistów promujesz
Stwierdzenie to stanowi odpowiedź na wyznanie Janowicza, który przyznał się, że w młodości otrzymał od arabskich szejków propozycję ogromnego wsparcia finansowego, pod warunkiem przyjęcia obywatelstwa Kataru i przejścia na islam. - Wprawdzie, a przynajmniej sam tak twierdzi, odrzucił tę propozycję, jednak liczy się sam fakt jej złożenia - mówi Niedziałek. - Ja też wiele lat grałem w tenisa, a takiej propozycji nie dostałem. Znaczy to, że Janowicz musiał być wyjątkowo podatny na islamistyczną propagandę. No i ktoś mu tę karierę jednak sfinansował. W to, że jego rodzice sprzedali w tym celu sieć sklepów sportowych, bo taka jest wersja oficjalna, nigdy nie uwierzę, bo przecież żaden normalny człowiek by tego nie zrobił. Może więc w rzeczywistości zdradził chrześcijaństwo za 30 srebrników i teraz tylko czeka na prawdziwe sukcesy, aby się ujawnić i pokazać, jaki to Allah jest wielki. W każdym bądź razie wszystkim, którym zależy, żeby Polska niedługo nie stała się kolejną Arabią Saudyjską, póki co odradzam kibicowanie Janowiczowi. Przynajmniej dopóki jego katarskie powiązania nie zostaną dokładnie zbadane przez niezależnych ekspertów - dodaje Niedziałek. 
Stowarzyszenie ''Nie dla islamizacji Polski'' stało się znane dzięki serii pikiet pod barami serwującymi m.in. kebaby, odbywających się pod hasłem "Jedząc kebaba, osiedlasz Araba''. Głośny na całą Polskę stał się incydent w Suwałkach, podczas którego doszło do bójki pomiędzy pikietującymi a miejscowymi skinheadami. Okazało się bowiem, że współwłaścicielem baru szybkiej obsługi, do którego wstęp blokowali antyislamiści, jest jeden z tamtejszych przywódców Ruchu Narodowego. Jednak członkowie stowarzyszenia zapowiadają, iż nie zaprzestaną walki z , jak to określają, ''kulinarną islamizacją'' naszego kraju. - Wciąż będziemy walczyć z islamistyczną inwazją kebaba, niszczącą niepowtarzalną polską tożsamość. Dla jej zachowania ważne jest, aby ''szybkie'' jedzenie kojarzyło się tylko z hamburgerem i hot dogiem - mówi Niedziałek. 
 Zaś przedstawiciel mniej radykalnego skrzydła stowarzyszenia, Gniewosz Prawdziwek, stwierdza, że jego celem jest walka przede wszystkim z "islamizacją językową". - Należy się przede wszystkim zająć tym, aby wszystkie kebaby zmienić w gyrosy. Obydwie potrawy niczym się nie różnią, przynajmniej w polskim wydaniu, a jedna ma charakter skrajnie islamistyczny, druga zaś wywodzi się z kolebki kultury europejskiej, chrześcijańskiej Grecji. Stąd też, nawet jeśli smakują tak samo, ich jedzenie ma kompletnie odmienne znaczenie ideologiczne. Apelujemy do wszystkich prawdziwych Polaków, którzy stanowią przecież ponad 80% właścicieli barów i budek, mających w swojej ofercie kebaby, aby zmienili ich nazwę na gyros. W ten sposób przyczynicie się do ocalenia Europy przed wprowadzeniem szariatu, a Polska jak dawniej pod Wiedniem znów własną piersią stanie na barykadzie pierwszej linii walki z zalewem islamu. W przypadku sprzedawania tylko gyrosów jesteśmy w stanie w ostateczności nawet jakoś tam tolerować kebaby, prowadzone przez przybyszów z takich umiarkowanych krajów islamskich: jak Armenia czy Gruzja - powiedział ''Medialnym Faktom'' Prawdziwek.

piątek, 5 lipca 2013

FIFA: REWOLUCYJNE ZMIANY ZASAD GRY W PIŁKĘ


Międzynarodowa Federacja Piłki Nożnej (FIFA) wprowadza rewolucyjne zmiany w zasadach gry w piłkę kopaną. Od września mecze będą się toczyć co najmniej 90 minut, ale koniecznie do remisu między drużynami.

Zmiany mają dotyczyć zarówno dotychczasowych rozgrywek ligowych, jak i meczów reprezentacji
Równość nie będzie już zarezerwowana tylko dla sportów
wodnych
narodowych. Oznacza to, że wszelkie podziały na ligi piłkarskie zostaną zlikwidowane. Drużyny zrzeszone w narodowych związkach piłki nożnej będą grały wspólnie, bez względu na dotychczasową pozycję w tabelach, w ramach losowania. To samo tyczy się rozgrywek reprezentacji, w tym mistrzostw kontynentalnych oraz mundialu.

Podstawowa zmiana jest prosta. Mecze będą trwały co najmniej 90 minut. Jeśli podczas końcowego gwizdka wynik będzie inny niż remisowy, arbiter przedłuży spotkanie o tyle czasu, ile będzie potrzebne którejś z drużyn do wyrównania. Według przedstawicieli FIFA ma to zapobiec rozróbom pseudokibiców oraz uniezależnić piłkę od wpływów wielkiego kapitału. - Chcemy wrócić do korzeni tego przepięknego sportu, jakimi są rywalizacja fair play oraz zwykła zabawa - mówił na konferencji w Sao Paulo przewodniczący FIFA Sepp Blatter. Zmiany będą obowiązujące dla wszystkich narodowych związków piłki nożnej i wszystkich drużyn zawodowych.

Niewątpliwie najbardziej na decyzji federacji piłkarskiej skorzysta polski futbol. Zbigniew Boniek, prezes PZPN, ocenia, że zmiany zlikwidują wreszcie przemoc stadionową, uliczne burdy pseudokibiców przed i po meczach, a nawet zażegnają konflikty międzynarodowe. W świecie piłkarskim do dziś żywa jest pamięć o tzw. wojnie futbolowej z 1969 r., kiedy po przegranym przez Honduras meczu eliminacyjnym z Salwadorem wybuchł konflikt zbrojny między tymi państwami. Jak pamiętamy, podobnie napięta sytuacja miała miejsce podczas meczu Polska-Rosja na ubiegłorocznych Mistrzostwach Europy.

A jak rewolucję piłkarską oceniają nasi kibice? Dla "Medialnych Faktów" komentuje Kazimierz Polepa, pierwszy baryton szalikowców w Chórze Legionistów CWKS: - Skoro nie wiadomo już będzie kogo i za co bić, bo przecież będą same remisy, prawdopodobnie skupimy się na tradycyjnym niszczeniu i paleniu własności publicznej, w sumie to wrogiej kibicom obu drużyn oraz na biciu sędziego i rodzin z dziećmi, które tak są potrzebne na meczach, jak kwiatek w piździe. Przepraszam, u kożucha. Jeśli to też okaże się niezgodne z nowymi przepisami, wrócimy pewnie do przedwojennej tradycji bicia Żyda. Odkąd prokuratura zalegalizowała swastykę jako symbol szczęśliwych Hindusów, to liczymy, że do tej tradycyjnej formy spędzania czasu przez mieszkańców Indii też nikt się nie będzie przyczepiać.


Ze zmian bardzo ucieszyli się działacze Ruchu Palikota. Robert Biedroń, Anna Grodzka i Ryszard Kalisz we wspólnym oświadczeniu wyrazili nadzieję, że piłkarze, którzy będą musieli gryźć trawę nawet przez trzy godziny w pogoni za remisem, będą jeszcze piękniej zbudowani i silni.

środa, 3 lipca 2013

ŻONA PUTINA CHCE POŁOWY KREMLA

Sensacyjne informacje na temat rozwodu państwa Putinów. Ludmiła Putin zażądała połowy należącego do męża majątku. W tym też jednej drugiej dotychczasowego miejsca zamieszkania rosyjskiej pary prezydenckiej - Kremla.
Połowa tej posesji już niedługo będzie należała do żony Putina
Ten zabytkowy kompleks kilku cerkwi i pałaców, wpisany na na listę światowego dziedzictwa UNESCO - dawna siedziba rosyjskich carów i I sekretarzy partii komunistycznej - jest siedzibą Władymira Putina od początku 2000 roku. Nawet, kiedy prezydentem był Dymitrij Miedwiediew, obecny rosyjski przywódca wciąż rezydował na Kremlu. - Wiem, że niektórym może się to wydać dziwne, ale to normalne, że małżonkowie dzielą się po połowie mieszkaniem, w posiadanie którego weszli, kiedy byli razem. Władimir zdobył Kreml w wieczyste władanie, podczas gdy byliśmy mężem i żoną, więc to naturalne, że połowa należy do mnie - mówi małżonka rosyjskiego prezydenta. 
 Jednocześnie, jak informuje moskiewska "Prawda", Ludmiła Putin dość mocno ograniczyła swoje pierwotne żądania rozwodowe. Na początku miała domagać się połowy, należącej do męża, Rosji. Później jednak ograniczyła swoje oczekiwania do 10% kraju. - Nie jestem politykiem, więc zajmowanie się tak dużą częścią, tak ogromnego państwa stanowiłoby dla mnie pewien problem - mówi Putinowa. Częściowo zapewne na zmniejszenie żądań w tej kwestii wpływ miały niedawno ujawnione przez WikiLeaks dane na temat rzeczywistej struktury własnościowej Rosji. Okazało się, że Putin posiada zaledwie 56% państwa, 15% procent należy do Dymitrija Miedwiediewa, reszta do mniejszych akcjonariuszy. Stąd też Ludmiła jeszcze Putin nie chce zapewne angażować się zbyt mocno w ''przepychanki'' o kontrolę nad Rosja S.A. Jednak oddanie takiej ilości akcji Rosji przez Putina żonie oznaczałoby, że nie mógłby on już samodzielnie podejmować decyzji państwowych i musiałby za każdym razem zwracać się o ich akceptację do innych współwłaścicieli. 
Jak nieoficjalnie dowiedziały się ''Medialne Fakty", Ludmiła Putin domagała się początkowo również jednej drugiej legendarnej rosyjskiej stacji kosmicznej Mir. Jednak, kiedy okazało się, że została ona zniszczona w 2000 r., zadeklarowała, że zadowoli się połową rosyjskich satelitów szpiegowskich.